Gdyby to był vlog czytałaby Krystyna Czubówna.
Na początku posłużę się małym cytatem.
Kusza stała oparta o mur. Vimes nie był ekspertem strzeleckim, ale po co miał być? Się celuje, się strzela. Przyciągnął kuszę do siebie, przewrócił się na plecy, wsunął nogę w strzemię i pociągnął cięciwę, aż wskoczyła na miejsce. Potem przewrócił się znowu, przyklęknął na jedno kolano i wsunął bełt do rowka.Terry Pratchett - Zbrojni
W teorii pisanie tekstu powinno wyglądać tak samo. Się wymyśli - się pisze. W praktyce..sami zresztą zobaczycie. Jako przykładu użyję ostatniego tekstu. Zwłaszcza, że normalnie na blogu pisze się zupełnie inaczej, lekko i przyjemnie.
Wszystko zaczyna się od pomysłu. W przypadku Opowieści wigilijnej natchnęły mnie niewiasty na fanpejdżu rozmawiając o tym ile tekstów powinienem wyprodukować przez święta. Jakim cudem? Nie wiem. Zawsze jednak zdarza mi się to podczas rozmów z kobietami, więc niektóre już się przyzwyczaiły do przerywania im nagłym "Jesteś genialna". Sam pomysł to jednak niewiele - szkielet wokół którego powstają postacie, zamysł, cała koncepcja i sens. A te lubią wpadać do głowy z zaskoczenia. Bywało już, że znajomi dostawali w środku nocy bezsensowne dla nich wiadomości. Szczęśliwie nikt nigdy nie miał pretensji o to, że został sprowadzony do roli notatnika. Tym razem koncept naszedł mnie podczas spaceru z psami. Sąsiadka na którą wpadłem na schodach chyba nigdy tego nie zapomni - facet z obłędem w oczach próbujący zapamiętać wszystkie wytwory swojego umysłu, biegnący desperacko przez dwa piętra by dorwać kawałek papieru zanim strumień wyschnie, a za nim rozbawiony dog niemiecki. I wilczur drący pysk.
Kilkadziesiąt minut później powstaje coś takiego:
Tego typu kartek jest kilka, czasem kilkanaście. Jest na nich wszystko i próba zrozumienia ich wymaga wyzbycia się wszelkiej logiki. Fragmenty dialogów przeplatają się z sylwetkami postaci, strzałki raz sugerują kolejność, raz kontynuację idei, a raz odnoszą się do komentarza, na podstawie którego dopiero powstanie opis.
Się napięło, wypadałoby teraz strzelić. Nie zliczę ilu używam edytorów tekstu. FocusWriter i edytor jaki znalazłem u Pawła Opydo to moi prywatni ulubieńcy. Czasem - jak teraz - gdy wiem, że będę miał kilka zdjęć do wrzucenia używam edytora bloggera. Zwyczajnie nie lubię się potem babrać z typografią i wpychaniem grafik. Ale miałem o pisaniu, nie o edytorach. Najtrudniejszy zawsze jest początek. Dlatego staram się napisać go jak najszybciej. Cały proces pisania przypomina nieco ładowanie filmów na youtube. Szary pasek to tekst do napisania, czerwony to tekst, który właśnie jest wpisywany. Dodam jedynie, że choćbyście się wściekli, to zawsze w pewnym momencie następuje przycięcie. I to jest dobry moment na zrobienie sobie kawy. Nawet jeśli będziecie ją robić całkowicie bezmyślnie, to i tak siadając znów przed komputerem macie w głowie kilkanaście nowych zdań. Mówiłem, to jak youtube.
Mniej więcej po pierwszej stronie tekstu zaczynam go debugować. Tu powtórzenie, tam nierytmicznie, zawsze się znajdzie coś do poprawki. Oczywiście za każdym razem usuwając jedno powtórzenie popełniam dwa nowe i czasem ledwo poznaję własny tekst gdy skończę go obrabiać. Jeszcze tylko dwa akapity, kilka zdań, jeszcze tylko domknę ten fragment..i koniec. Na dziś. Tak właśnie było w chwili, gdy skończyłem wątek diabła w opowieści. Dlatego też - w moim odczuciu - jest to najbardziej dopracowany fragment.
Opowieść wigilijna powstawała dwa dni. Aby łatwiej Wam było to zrozumieć - mała dygresja.
Wszystkie wpisy na blogu powstawały zawsze za jednym zamachem. Pomijając już fakt, że są krótkie nie znoszę robić przerw. Nie zliczę nawet ilu tekstów nigdy nie dokończyłem. Nie zliczę też ile razy leciały w całości do kosza, mimo, że brakowało im na przykład jedynie zakończenia.
Drugi dzień pisania różnił się od pierwszego. Przede wszystkim zmieniała się sama forma tekstu. To co dotychczas było zbiorem różnych kartek i pomysłów ma się stać spójną historią. Balansowanie pomiędzy oniryczną i mądrą historią, a lekkim i zabawnym czytadłem z dwuznacznymi pointami jest trochę jak czytanie Frondy i utrzymywanie kamiennej miny. Każde kolejne zdanie idzie coraz ciężkiej i trzeba coraz więcej czasu na 'buffer' pomysłów. Z pomocą przychodzą starożytni Grecy i ich metoda perypatetyczna. Opiera się ona mniej więcej na tym, że najlepiej się myśli podczas spacerów. Nie mogę jednak wyjść na spacer, bo stracę masę czasu, poza tym musiałbym wychodzić co pół godziny. Przemierzam więc własny pokój, od okna do ściany myśląc gorączkowo. Czasem - w chwilach wielkiego namysłu - spaceruję z siekierą. Tak, z siekierą. Nie pytajcie mnie dlaczego, sam nie wiem. Po prostu lepiej mi się myśli z siekierą w ręce.
Okno, obrót, siedem kroków, ściana, obrót, siedem kroków, okno. W końcu, przy kolejnej rundzie honorowej nachodzi mnie wena - mogę wrócić do pisania. I tylko w tyle głowy słyszę głos mówiący, że jest druga w nocy i wszyscy normalni ludzie śpią, a jeden Kuc kraży jak debil po pokoju wypalając piątego papierosa z rzędu. Okna nie muszę Wam pokazywać, bo większość z Was ma w domu własne, ale po monitorze to jest drugi najczęściej oglądany przeze mnie widok w ramach błędnego koła.
Czas płynie, a tekst wciąż powstaje. Przekrwione oczy wpatrują się gorączkowo w monitor, zaciśnięcie dłoni w pięści sprawia, że stawy wydają dźwięk jak wystrzał artylerii, a umysł radośnie tańczy między absolutnym brakiem pomysłów, a ich nadmiarem. To jedno z największych zagrożeń podczas pisania.
Płynna koncepcja. Piszecie tekst, jesteście w połowie, a tu nagle dochodzi nowy pomysł. Jest zbyt świetny by go pogrzebać, więc przerabiacie cały tekst. Tak było z hedonizmem. Nagle zrozumiałem, że hedonizm powinien być kobietą. I to było dobre. Później dopisałem cały tekst i warstwę dialogową. To też było dobre, choć męczące. A później zrozumiałem ryzyko, że któraś z moich ex uzna się za wcielenie hedonizmu.
W takich chwilach nieocenioną pomocą jest Ilona. Ilona to całodobowe wręcz pogotowie gruzowe. Zawsze zna dobry synonim, potrafi o 3 w nocy nanieść roboczą korektę, albo - jak w tym wypadku - przeczytać siedem wersji tego samego akapitu i wybrać najlepszą, a zarazem będącą w grupie najmniejszego ryzyka.
W pewnym momencie źródło weny również zaczyna schnąć. Nie pomaga stymulacja kawą. Wyjście na papierosa jest absurdalnym pomysłem, zważywszy na fakt, że przepaliłem już ponad paczkę przed monitorem. Pozostaje już tylko jedno. Tak, dobrze się domyślacie. Własnie dlatego tylu pisarzy było jednocześnie alkoholikami. Na blat biurka wjeżdżają miody pitne, wino, bywa, że piwo. I jeszcze coś. A raczej ktoś.
Korektę mam więc z głowy, ta kosmata łapa tylko czeka aż złapię za myszkę, by mnie przytrzymać. Nie wiem czemu ze wszystkich kotów na świecie mnie musiało się trafić wrażliwe dziecko.
Ale ja nie o kotach miałem o pisaniu..
Przy Opowieści wigilijnej największym problemem okazał się czas. Przeliczyłem się z tempem tworzenia. Docelowo miałem mieć cały dzień na poprawki i rzeźbienie tekstu. Później liczyłem, że prześpię się i zrobię je tuż przed publikacją. Jeszcze później łudziłem się, że w ogóle zdążę z tym tekstem zrobić cokolwiek.
Właściwie postać 3 ducha i zakończenie napisałem siorbiąc już zupę grzybową.
Tak czy inaczej, widmo uciekającego czasu ścigało mnie gdzieś od czwartej rano. Byłem półprzytomny, w pokoju wisiała taka siekiera z dymu, że nie musiałem do spacerowania pod ścianę i z powrotem brać do ręki tej konwencjonalnej. To najgorszy moment w pisaniu długiego tekstu - człowiek zamienia się z klepiące w klawiaturę zombie. Pomysły już się nie rodzą - one są produkowane i mechanicznie skręcane. Łapałem się na tym, że piszę i nawet nie bardzo mam pojęcie co takiego piszę. Podczas debugowania tekstu byłem zaskoczony obecnością pewnych zdań, a każda korekta pochłaniała masę bezcennego już czasu. Ilona dwoiła się i troiła z pomocą - gdy ja kończyłem tekst ona szukała już błędów fleksyjnych i powtórzeń w całym tekście od góry. W ogóle bez Ilony nic by nie powstało, więc od teraz zawsze będzie wspominana pogrubieniem. Zwłaszcza, że jest Grubą Bułą. Właściwie to niewiele pamiętam z tego końcowego amoku pisania. Dość rzec, że gdy skończyłem poczułem się jakby obok mnie wybuchł granat z moździerza.
I tak kończy się właśnie pisanie tekstu. Psychopatycznym wciskaniem 'opublikuj', by zobaczyć, że już po wszystkim, że już trud skończony i można oddać się rekonwalescencji.
A ponieważ brak mi pointy, to zwyczajnie jej nie będzie. Dla odmiany. Korekty również.
Fajnie widzieć jak ktoś uświadamia ludziom, że napisanie czegokolwiek z choćby śladowymi ilościami sensu to ciężka harówa. Zwłaszcza w przypadku Twoich tekstów, które często sprawiają wrażenie, jakbyś miał klawiaturę ustawioną na autopilota i wszystko "się samo napisało".
OdpowiedzUsuńMetodę ze strzałeczkami znałam już od jakiegoś czasu, jednak stosowałam ją do tej pory jedynie pisząc teksty w obcych językach (coby podczas przekopywania słowników nie zapomnieć sobie o czym w ogóle chciałam pisać). Jakoś mój móżdżek nie wpadł na to, że mogę mapę myśli rozrysować również po polsku, aż wstyd się przyznać.
A za ciągłe poprawki podziwiam. Jedna z najupierdliwszych czynności ever, jak dla mnie to trzeba mieć do tego anielską cierpliwość. Albo, jak widać, odpowiedni zapas papierosów
Mój proces twórczy wygląda podobnie.... Zanim coś narysuję/napiszę wszędzie fruwa tona notatek, bazgrołów, pustych opakowań po czekoladkach, wszędzie kubki po kawie (nie piję, nie palę, mam inne nałogi ;p), a ja łażę jak durna w kółko po domu wyglądając jak po całonocnej imprezie. Generalnie WIDAĆ, że tworzę... a potem słyszę:
OdpowiedzUsuń-Naćpała się?
-Co ty, jej do tego dragi niepotrzebne.
-Ale patrz, jak ona wygląda...
-Jak jej nauczyciel od rysunku na ostatnim zebraniu.
Kurczę. W połowie mam tak samo. W połowie, bo naprawdę nie piszę tak dobrze, aby męczyć się z za częstym poprawianiem własnych tekstów. Przeważnie wracam do nich po miesiacu i dopiero robię korektę albo kasuję wszystko i piszę od nowa.
OdpowiedzUsuńNo i ja mam lepiej, bo posiadam jeszcze wygodny korytarz, razem z pokojem 11 kroków i dość miejsca na obrót. Tylko nie mogę chodzić z siekierą, bo mam rodzinę. A to mogłoby być naprawdę twórcze.
Kurde, może zastosuję. Bo ja niestety mam dość programistyczny nawyk pisania od razu zdań idealnych, zamiast kilkakrotnego poprawiania tekstu już napisanego. Co kończy się tym, że poza krótkimi białymi wierszami całej reszty moich pomysłów mi się odechciewa bądź odkłada mi się na ,,jak będę miała nastrój", jak biedna Jokasta, która dusi się w moim łbie od pięciu lat.
OdpowiedzUsuń