Dlaczego hejt jest niezbędny dla zdrowia Internetu i społeczeństwa?
Parafrazując pewną łacińską maksymę, Internet się zmienia, a my zmieniamy się wraz z nim. Wielokrotnie już dotykałem tematu procesów historyczno-usenetowych. Web 2.0 poza zmianą kształtu, wyglądu i form korzystania z Internetu wytworzył też coś na kształt nowych profesji. Szkoda tylko, że nazywając na nowo od dawna znane działania... i niesłusznie dorabiając im rogi.
Hejterzy istnieli od zawsze. Pierwotnie byli pozbawioną intelektu masą, czymś na kształt śmieci pływających w morzu - Internecie, które czasem fale wyrzucą na brzeg i - co za tym idzie - na widok. Pojawiali się znienacka, zostawiali po sobie ślad pokroju 'ssiesz parówy, umrzyj' i płynęli dalej. Z czasem zaczęli przyjmować coraz bardziej wysublimowane formy, jednak wciąż łączyło ich jedno - tępe zwalczanie wszystkiego dla samej idei zwalczania. Tak było kiedyś.
Obecnie mamy wiek twórców. Nie wystarczy tylko sama obecność w Internecie. Trzeba mieć bloga. Albo fotobloga. Tumblra. I całą resztę. Należy tworzyć, montować i rozpowszechniać.
Nie byłoby to takie złe, w końcu dobrych treści nigdy nie za wiele, gdyby nie jedna, kluczowa sprawa.
Dobrych treści. Niestety, tak jak tylko mały procent skrzypków jest wirtuozami, a reszta ozdabia ulice z futerałem przed sobą, tak tylko mały procent userów potrafi stworzyć coś realnie interesującego. A grać chcą wszyscy. Co gorsza, mimo wszystko, grę na skrzypcach opanował tylko pewien ułamek ludzkości, a z założeniem konta na asku czy blogspocie poradzi sobie nawet gibon. Skutkuje to tym, iż - trzymając się wciąż metafory - człowiek, spacerując po bezkresnych połaciach sieci, natyka się co krok na stojących obok siebie nieudolnych skrzypków i te nieszczęsne futerały pełne wyżebranych lajków.
Zawsze, gdy widzę kolejny komiks z panienką i sucharem o kotach albo blog w stylu "Moje subiektywne spojrzenie na..", przed oczami wyobraźni mam nieudolnego muzykanta, któremu brakuje połowy strun, a w głowie rozbrzmiewa dialog z kultowego już filmu:
Wiecie, co łączy wszystkich możliwych twórców; każdego, kto udostępnia coś ludziom? Narażenie się na krytykę. Prezentując coś innym, wchodząc z nimi w jakąkolwiek interakcję, poddajemy się na swój sposób osądowi. Logiczne, prawda? Otóż nie, nielogiczne. Nie dla obecnej generacji twórców. Krytykowanie ich w jakikolwiek sposób, odbieranie idyllicznego klimatu ich poletkom, jest zbrodnią. Tak właśnie rozszerzono definicję słowa hejter. Użyto go, by usprawiedliwić wszelkie negatywne komentarze, uchronić przed dewastacją boską piaskownicę, w której stawiają babki. Obecnie napisanie kiepskiej internetowej poetce, że powinna poznać takie terminy jak średniówka, zestrój akcentowy i popracować nad rymami, bo jej poemat o życiu jest równie porywający, co wymyślony na poczekaniu pijacki wierszyk o dupie na słupie i ułanie Stefanie, to tępy hejt. Nie może być inaczej, przecież wszystkie trzy przyjaciółki to polubiły i babci też się podobało. I tak jest ze wszystkim, od blogów przez fotografię (spróbujcie powiedzieć artystce, że czarno-białe zdjęcie z butelką po whisky na gruzowisku nie jest sztuką), a na dowolnej innej działalności kończąc. Nie podoba ci się? Jesteś hejterem.
Oświadczam więc. Tak. Jestem hejterem. Nie waham się nigdy przed wyrażeniem swojego osądu, niezależnie od tego, czy mam skrytykować dzieło twórcy, czy całego twórcę.
Was zachęcam do tego samego. Hejtujcie. Przyczynicie się tym zarówno do podniesienia poziomu twórców, jak i zmniejszenia liczby przeświadczonych o własnym geniuszu grafomanów. Zapomnijcie o idiotycznych stwierdzeniach pokroju "Jak Ci się nie podoba, to zrób lepiej". Nikt z was nie musi być Hemingwayem, by skrytykować opowiadanie, w którym nic się nie trzyma kupy. Wasze zdjęcie nie musi być na okładce National Geographic, żebyście uzyskali prawo do stwierdzenia, że fotografia zachodu słońca, na której widać słup wysokiego napięcia, jest umiarkowanie udana, delikatnie mówiąc.
Hejtujcie. Jeśli tylko umiecie. Wbrew pozorom, to też sztuka.
Przyjmijcie jedną zasadę - dobry hejt to taki, z którego może urodzić się dyskusja.
Obecnie mamy wiek twórców. Nie wystarczy tylko sama obecność w Internecie. Trzeba mieć bloga. Albo fotobloga. Tumblra. I całą resztę. Należy tworzyć, montować i rozpowszechniać.
Nie byłoby to takie złe, w końcu dobrych treści nigdy nie za wiele, gdyby nie jedna, kluczowa sprawa.
Dobrych treści. Niestety, tak jak tylko mały procent skrzypków jest wirtuozami, a reszta ozdabia ulice z futerałem przed sobą, tak tylko mały procent userów potrafi stworzyć coś realnie interesującego. A grać chcą wszyscy. Co gorsza, mimo wszystko, grę na skrzypcach opanował tylko pewien ułamek ludzkości, a z założeniem konta na asku czy blogspocie poradzi sobie nawet gibon. Skutkuje to tym, iż - trzymając się wciąż metafory - człowiek, spacerując po bezkresnych połaciach sieci, natyka się co krok na stojących obok siebie nieudolnych skrzypków i te nieszczęsne futerały pełne wyżebranych lajków.
Zawsze, gdy widzę kolejny komiks z panienką i sucharem o kotach albo blog w stylu "Moje subiektywne spojrzenie na..", przed oczami wyobraźni mam nieudolnego muzykanta, któremu brakuje połowy strun, a w głowie rozbrzmiewa dialog z kultowego już filmu:
- Idź pan stąd.Wiem, że miało być o hejterach. I będzie, jeszcze chwila cierpliwości.
- Zagrać?
- Wynoś się pan.
- Gram.
- Do dupy z takim graniem. Nikt tego już nie chce słuchać. Co panu się wydaje? Że pan gra na Pradze przed wojną albo zaraz po? Co pan, przeleżał pod lodem pół wieku? Dla kogo pan to gra?
- Dla ludzi.
(...)
- Wypierdalaj pan z tą harmoszką! Bo panu w dupę strzelę!
Wiecie, co łączy wszystkich możliwych twórców; każdego, kto udostępnia coś ludziom? Narażenie się na krytykę. Prezentując coś innym, wchodząc z nimi w jakąkolwiek interakcję, poddajemy się na swój sposób osądowi. Logiczne, prawda? Otóż nie, nielogiczne. Nie dla obecnej generacji twórców. Krytykowanie ich w jakikolwiek sposób, odbieranie idyllicznego klimatu ich poletkom, jest zbrodnią. Tak właśnie rozszerzono definicję słowa hejter. Użyto go, by usprawiedliwić wszelkie negatywne komentarze, uchronić przed dewastacją boską piaskownicę, w której stawiają babki. Obecnie napisanie kiepskiej internetowej poetce, że powinna poznać takie terminy jak średniówka, zestrój akcentowy i popracować nad rymami, bo jej poemat o życiu jest równie porywający, co wymyślony na poczekaniu pijacki wierszyk o dupie na słupie i ułanie Stefanie, to tępy hejt. Nie może być inaczej, przecież wszystkie trzy przyjaciółki to polubiły i babci też się podobało. I tak jest ze wszystkim, od blogów przez fotografię (spróbujcie powiedzieć artystce, że czarno-białe zdjęcie z butelką po whisky na gruzowisku nie jest sztuką), a na dowolnej innej działalności kończąc. Nie podoba ci się? Jesteś hejterem.
Oświadczam więc. Tak. Jestem hejterem. Nie waham się nigdy przed wyrażeniem swojego osądu, niezależnie od tego, czy mam skrytykować dzieło twórcy, czy całego twórcę.
Was zachęcam do tego samego. Hejtujcie. Przyczynicie się tym zarówno do podniesienia poziomu twórców, jak i zmniejszenia liczby przeświadczonych o własnym geniuszu grafomanów. Zapomnijcie o idiotycznych stwierdzeniach pokroju "Jak Ci się nie podoba, to zrób lepiej". Nikt z was nie musi być Hemingwayem, by skrytykować opowiadanie, w którym nic się nie trzyma kupy. Wasze zdjęcie nie musi być na okładce National Geographic, żebyście uzyskali prawo do stwierdzenia, że fotografia zachodu słońca, na której widać słup wysokiego napięcia, jest umiarkowanie udana, delikatnie mówiąc.
Hejtujcie. Jeśli tylko umiecie. Wbrew pozorom, to też sztuka.
Przyjmijcie jedną zasadę - dobry hejt to taki, z którego może urodzić się dyskusja.
A teraz idźcie komuś strzelić w dupę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz