Chaotycznie rzecz biorąc.
Trudno mi wyobrazić sobie życie bez telefonu. Jest to dla mnie dość zaskakujące, bo przykuty na stałe do tego wynalazku jestem jakoś od czterech lat. Wcześniej zamiast doładowań kupowałem nowe startery, a sam telefon włączałem, gdy akurat nachodziła mnie taka potrzeba. Ten czas wystarczył jednak, by zalegający w kieszeni ciężar stał się naturalny, wręcz oczywisty.
Człowiek ma irracjonalną tendencję do fetyszyzacji przedmiotów. This is my rifle. There are many like it, but this one is mine. Ze wszystkich noży najlepiej pracuje się własnym. Własna ramoneska jest tą jedyną i żadna inna nie leży równie dobrze. Złamanie nadgarstka nie było dla mnie tak bolesne jak złamanie klamry w ulubionym pasie, który nosiłem od pięciu lat. Kolejne przykłady same wynurzają się z pamięci.
Wszystkie jednak blakną przy telefonach. Trudno o drugi przedmiot codziennego użytku, który byłby niemym świadkiem wszelkich silnych emocji, jakich doznaje człowiek. Nie muszę przecież Wam tłumaczyć. Sami pamiętacie wszystkie ważne połączenia, wyczekiwane wiadomości i Internet w ostatniej chwili ratujący życie podczas egzaminów przypominających pacyfikację ludności. Po wszystkim lądowały w kieszeniach. Używając ich, możecie pozostawać rozkosznie bezmyślni, tak jakby były częścią waszego organizmu.
I nagle przychodzi czas rozstania.
Nie zrozumieją tego osoby wymieniające telefony co kilka miesięcy. Język polski posiada bardzo trafne słowo oddające tę sytuacje: zżycie. W końcu wymieniamy aparat, pozbywamy się starego trupa na rzecz nowej, zgrabnej zabawki, która cieszy. Pewna nostalgia jednak pozostaje. Zwłaszcza, gdy trup po raz pierwszy od dawna zostaje świadomie w domu, jego bateria umiera i nie zostaje już wskrzeszona, a on sam trafia na cmentarzysko w jednej z nigdy nie otwieranych szuflad.
Pamiętam swój pierwszy istotny dla mnie telefon. Do dziś umiem powtórzyć najczęstszą sekwencje ruchów, jaką wykonywałem, używając go. Gdy się rozstaliśmy, miał kilkaset godzin połączeń na liczniku. I chimeryczną klawiaturę, która czasem odmawiała współpracy. Zginął, zresztą piękną śmiercią, już na emeryturze. Zastąpił go bowiem smartfon. Wiele razem przeszliśmy. Nieraz uratował mi życie podczas egzaminów. Nie tylko mnie zresztą. Przetrwał wiele rozmów, nieraz zaciskałem na nim pięść, próbując uspokoić nerwy. Nigdy nie zawiódł. Nawet po pewnym wypadku, przez który doznał nieodwracalnych szkód. Wciąż pozostawał niezawodny. Dziś odchodzi na wieczną wachtę. Z tej okazji - by docenić jego zasługi - postanowiłem przedstawić jego portret trumienny.
Jeśli ktokolwiek z Was szuka histerycznie taniego smartfona jako zabawki na wyjazdy, telefonu przejściowego czy po prostu nie lubi ładować środków w zabawki, mogę ze szczerym sercem polecić. Jest mały, poręczny, odporny (nie chcecie wiedzieć co mu zrobiłem, że rozpruło cały ekran), doskonale głośny (nie da się nie usłyszeć przychodzącego połączenia); przez te wszystkie lata nie mogłem na niego złego słowa powiedzieć. Ba. Nie ukrywam, że nie pozwolę mu umrzeć w otchłani rupieci. Bywają sytuacje, w których wciąż mogę z czystym sercem nazwać go niezastąpionym.
Tymczasem zaś... umarł król, niech żyje król.
Czeka mnie sporo pracy. Przenoszenie numerów, wgrywanie aplikacji, wypełnienie muzyką. To ostatnie jest wybitnie pracochłonne, gdyż ścieżki w poprzednim aparacie obrzydły mi dokumentnie, muszę więc zbudować nową najlepszą składankę świata. Ciężkie i pełne trudów jest życie.
Z tego powodu z chęcią przyjmę porady odnośnie aplikacji, które według was należy mieć w telefonie obowiązkowo i które cholernie się przydają.
Możecie też pochwalić się, czy również odczuwaliście w związku z telefonami syndrom This is my rifle. Albo wspomnieć łzawo te, które już wylądowały na cmentarzysku GSM. Najwyżej w komentarzach zrobi się kolumna nekrologów.
0 komentarze:
Prześlij komentarz