niedziela, 27 kwietnia 2014

Książki analogowe, książki cyfrowe



Jeden z najpopularniejszych tematów na blogach, zaraz po robieniu loda i zachwalaniu zdrowej żywności. Ukochany przedmiot wypowiedzi wszystkich nastolatek chcących uchodzić za intelektualistki.
Nie mogło mnie zabraknąć w tym gronie. 

Krótka rozprawa o czytelnictwie

Krążąc po bezkresnych wodach Internetu, można odnieść wrażenie, że Polska to kraj bibliofilów. Wzorowy polski bibliofil - zazwyczaj kobieta - podkreśla, gdzie tylko się da, jak wspaniale jest czytać pod kocem. Koniecznie z kubkiem w ręce. Koniecznie fantastykę. Jeśli w książce nie ma smoka, elfa albo chociaż czarów, to nie jest książka. Wzorowy bibliofil powtórzy z samouwielbieniem, że czytanie rozwija i wzbogaca inteligencję. Następnie poleci z dziesięć książek w stylu Kroniki Ferrinu czy Fiolet*. Jeśli powiecie takiej osobie, że Gra o Tron połyka jak głodny pelikan, to będzie trzeba wezwać karetkę i robić okłady z mrocznych elfów. Oczywiście książka musi być z papieru bo zapach!™. Jeśli zabierasz kobietę do księgarni, a ona od razu dryfuje na fantastykę, gdzie zarzuca kotwicę na wieki, to prawdopodobnie najlepiej zrobisz, wychodząc i wyłączając telefon na kilka dni. 
Przykłady można mnożyć bardzo długo, wspominając chociażby o artystkach, które czytają książki, tylko jeśli są one o dziwkach, ćpaniu albo lesbijskim seksie. 
Tymczasem blogi i ich autorzy nie śpią. Gdy widzą kolejną grafikę w sieci o tym, że analogowa książka jest najlepsza bo zapach!™, muszą wygenerować kolejny tekst o tym, że wcale nie jest i należy mieć czytnik. Najlepiej Kindle, bo Apple jeszcze swojego  nie zrobiło.** 

Literatura podróżnicza

Gdyby Ryszard III jeździł kolejami państwowymi, krzyknąłby „Królestwo za Kindle'a!” i w dupie miał wszystkie konie świata. Rozumie to każdy, kto bawił się w wygrzebywanie z plecaka książek lub po prostu czytał cegłę w jednej pozycji przez kilka godzin. To zresztą nie dotyczy wyłącznie pociągów. Książki, które można zawiesić na łańcuchu i używać ich jako broni, nie są wygodne w żadnym miejscu. 
Drugą - równie istotną - zaletą jest wybór i dostępność książek. Jak długo człowiek ma dostęp do Internetu, tak długo może szybko i bezproblemowo zapchać czytnik. Nie wspominając już o promocjach na e-booki i darmowych debiutach. Nie wspominając też o takiej oczywistości jak to, że jeden czytnik waży i zajmuje mniej niż sterta książek, a niektórzy wyjeżdżają czasem na wakacje. I tu kończą się zalety.

Więcej niż słowa

Podstawowym błędem we wszelkich porównaniach jest twierdzenie, że książka to wyłącznie treść i komfort jej wyżerania.
Gdybym miał porównać do czegoś księgarnię, to porównałbym ją do najpiękniejszego i najbardziej luksusowego burdelu na świecie.*** Zresztą, zapomnijcie o tym porównaniu. Znajdźcie sobie własne.
Niezależnie od powodu, dla którego przekroczyło się próg księgarni, zawsze kończy się tak samo.
Człowiek uzmysławia sobie nagle, ilu książek jeszcze nie przeczytał, ilu autorów nie poznał. Wreszcie - ile utworów miał przeczytać, lecz zapomniał. Następnie miota się między półkami, szacując w pamięci, ile obiadów może sobie darować w danym miesiącu. W końcu do świadomości przebija się głos rozsądku przypominający, że nie można zrezygnować z jedzenia na okres dwóch tygodni. Pozostaje nagroda pocieszenia - kąt albo pudło z przecenionymi książkami. Potem jest już tylko radość. Zwykła radość z tytułów, kształtu, faktury, słów. Szczęście płynące z posiadania.
Antykwariaty. Dla kogoś kochającego książki wejście do antykwariatu przypomina wylądowanie w oku cyklonu.
Książki, których szukało się od dawna. Książki, których od lat nikt już nie drukuje. Wszystkie dzieła Putramenta po dwa złote od tomu. Paryski spleen za sześć złociszy. Parafrazując Titusa z Acid Drinkers: problem z antykwariatami polega na tym, że człowiek ma tylko dwie ręce i jeden portfel.**** W całym tym chaosie można natrafić na prawdziwy skarb. Jak egzemplarz recenzencki tomu Wojaczka z jego osobistym podpisem. Za kilkanaście złotych. 
I znów radość. I duma ze znaleziska. Czasem spomiędzy kartek wysunie się zakładka zrobiona ze starego artykułu w gazecie, z pocztówki, z paczki po nieistniejącej już marce papierosów. Czasem w środku zdanie kiedyś przez kogoś podkreślone.
Tymczasem e-booki oferują nieco skromniejsze doznania. Zamiast cyklonu - mieszanie herbaty. Zamiast książki - bezbarwny, zwykły plik .epub.
Przyjemność posiadania. Ściągania z półki książki, gdy ta odczeka już swoje po pierwszym przeczytaniu. Duma z powiększającej się kolekcji. Pokaż mi swoją bibliotekę, a powiem Ci, kim jesteś. Nie zawieram bliższej znajomości z kimś, kto nie jest w stanie wpasować się w tę maksymę. 
Historie sprawiające, że egzemplarz staje się wyjątkowy. Jego pochodzenie czy kilka słów dopisanych ręcznie. Czasem bez związku z książką, czasem pod krótkie zdanie albo dwa wybrany jest cały utwór. Po dziś dzień zresztą pamiętam, jak pożyczyłem Pannę Fanfarlo znajomej i dostałem kilka godzin później smsa „Stary, z tego się sypie jakieś rude włosie”. 
Wreszcie, by nie ciągnąć w nieskończoność tego sentymentalizmu, kompletnie nie umiem czytać filozofów i poetów z czegoś, co nie jest fizycznym nośnikiem. 

Wniosek

Pierwotnie chciałem zamknąć cały ten wywód słowami Książki są lepsze od e-booków, chyba że aktualnie nie są. Im dłużej jednak myślę nad całym zagadnieniem, tym bardziej wydaje się ono złożone*****. Na myśl powraca mi ciągle podobieństwo e-booka do MRE. MRE to wojskowa racja żywnościowa. Jakkolwiek smak ma całkiem przyjemny, w niczym nie przypomina obiadu w restauracji. Jest za to lekka, poręczna i podgrzewa się sama. I taka też jej rola - w miarę przyjemnie i skutecznie zapełnić żołądek w warunkach bojowych. Wniosek z tej metafory sami sobie wysnujcie.

I love the smell of napalm in the morning

Pozostaje jeszcze nieśmiertelna kwestia zapachu książek. Wszyscy lubimy woń książek, zarówno nowych, jak i starych. Niektórzy zapominają jednak, że ogranicza się to do szybkiego niucha przed lekturą. Nie widziałem jeszcze nigdy nikogo, kto stoi na przystanku i zaciąga się książką. Nikt nie zdejmuje lustra, nie rozkłada na nim powieści i nie jedzie nosem po kartkach. Nie przypominam sobie, bym wyjął komuś książkę z rąk i powiedział „daj się sztachnąć”. Podczas czytania też nie czuje się tego zapachu, chyba że ktoś jest mutantem albo ma nos psa po którymś przodku. Nie wiem więc, czy jest sens robić zaletę z zapachu farby drukarskiej, skoro jest to jedynie miły dodatek jak papier na prezencie.  


PS. Powinienem wspomnieć o audiobookach. Sęk w tym, że dla mnie są one kompletnie nieistotne i nie umiem z nich czerpać żadnej przyjemności.





* Tu już przesadziłem. Nikt nie poleci Kronik Ferrinu ani Fioletu. Nikt.
** Tak, zazdroszczę ludziom mającym Kindle. Nie, to nie był złośliwy, zawistny tekst. iPhone'a nie zazdroszczę, bo przywykłem do Androida. Chociaż połączony z MacBookiem mógłby być fajny.
*** Książki warto pisać tylko wtedy, jeśli przekroczy się ostatnią granicę wstydu; pisanie jest rzeczą bardziej intymną od łóżka; przynajmniej dla mnie. - Marek Hłasko - Piękni dwudziestoletni
**** W oryginale: Ja też mam problem z kobietami. Mam tylko dwie ręce i jedną fujarę.
***** Im dłużej też siedzę nad tym tekstem, tym dłużej jestem bez snu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz