Święta. Ileż ja w życiu słów napisałem o świętach. O chodnikach pokrytych breją, zimnie wchodzącym w nery jak kij do gry w golfa. O karpiach. Poradników kupowania prezentów lepszych, niż szalik czy aromatyzowany pakiet ,,Wyciąg z fiuta" (w tym roku widzę, że hitem są pieprzone zestawy do czyszczenia butów, nie róbcie tego). Myślałem, że temat się już nieco wyjałowił...
...tymczasem święta są jak pieprzona trójpolówka, a że leżą odłogiem regularnie, zawsze coś się znajdzie. Zawsze.
Fork. Knife. Dog
Allegro święci triumfy. Świetne filmy adaptujące legendy polskie, ubarwiające je współczesnym humorem. Zjawiskowa Lucynka, którą chyba każdy chłopiec lubi, mleheh, przewinąć, Więckiewicz, który na zawsze pozbawił Twardowskiego kontusza i teksty, które nagle pojawiają się w knajpie. Nie zliczę, ile razy słyszałem już przy wódce tak czy owak, Zbigniew Nowak. Wspomnę jeszcze o świetnym zbiorze opowiadań, który mało kto czytał, a który jest napisany naprawdę dobrze i bez którego filmy Allegro mają o wiele mniej sensu. A potem pojawił się on. I podbił świat.
I'm gonna fuckin' kill you. |
Emerytowany boss narkotykowy znudzony swoją posiadłością, wciąganiem koksu i piciem gorzały postanawia lecieć do Anglii na ekskluzywne dziwki. Niestety nie ma walizki. Kupuje używaną na allegro, bo wie, że nikt mu nie podskoczy i nie wyśle ziemniaków, kilku takich cwaniaków ma pod podłogą. Oczekując na dzień odlotu, walczy ze starczą demencją naklejąc kartki z nazwami na przedmioty, podrywa małoletnie dupy w autobusach i wspomina czasy, kiedy jechało się na kurwy sankami albo topiło ludzi w wannie. Wreszcie następuje dzień wylotu. W Londynie trafia na taksówkarza, który jest imigrantem z Syrii i ledwo rozumie po angielsku słowo 'kel-basa', więc zamiast do whorehouse wiezie dziadka do domu jego syna, który odciął się od interesów ojca. Dziadek najchętniej spaliłby wszystko, łza mu się w oku kręci na samą myśl o zapałkach, ale interesuje go tyłek młodej żony syna, więc zgrywa leciwego staruszka i przyznaje się małej wnuczce do pokrewieństwa licząc, że może ona przejmie interesy.
Wiecie jak to leci naprawdę. Karuzela wzruszeń kręci się jak Beria w grobie po pierestrojce. Jest wnuczka, syn emigrant i dziadek, który chce spędzić święta z rodziną. Piękny domek, rozczulające drzemki, pocieszny piesek i nieśmiały uśmiech pod niemodnym wąsikiem. Klasyka grania na emocjach, Świetnie nakręcona, dopieszczona, pełna tych momentów, kiedy wypada się uśmiechnąć z powodu nieporadności dziadka. I tu mógłbym skończyć tekst, gdyby nie kołtuństwo w sieci.
Istnieje coś, co zwykłem nazwać 'wersetem spierdolenia' w sztuce pisania blogów czy felietonów. Chodzi o znalezienie tematu i nabicie popularności tekstu nowatorskim tematem. Wszyscy wyśmiewają felietony Poli Dwurnik? Napiszmy, że są świetne. Ludzie chcą prawa do aborcji? Napiszmy, że to durne. W ten oto sposób Joanna Gierak-Onoszko wynalazła temat na felieton i popełniła tekst o dziadku z Allegro. Cytując śródtytuł z jej artykułu:
Dlaczego szukając do reklamy figury przedstawiciela odległej kultury, sięgamy po motyw ciemnoskórego dziecka?
Jestem na swój sposób pełen podziwu. Czytam, a mój zachwyt autorką rośnie. Przez pięć lat polonistyki zapełniałem wierszówki nieludzkimi bzdurami, czasami sam ginąłem w strugach własnego bełkotu, ale Gierak-Onoszko na nowo zdefiniowała pieprzenie w dal i pięciobój chromosomowy. W tym wywodzie jest wszystko. Po pierwsze, nie udało się uniknąć stereotypów. Wnuczka, z którą się wita starszy pan i na którą czeka przez większość filmu, okazuje się mieć ciemny kolor skóry. Jestem dość prostym facetem, nie czytam Krytyki Politycznej i nawet nie chodzę śpiewać Międzynarodówki z partią Razem, ale pierwszy raz widzę stereotyp 'biały emigrant w Anglii musi mieć czarnego dzieciaka'. Dlaczego szukając do reklamy figury przedstawiciela odległej, egzotycznej kultury, sięgamy po motyw ciemnoskórego dziecka? Celne pytanie. Być może dlatego, że to drugi kolor skóry, który kojarzy się z Anglią? A może nie udało się odkupić z kontenera żadnej małej Chinki za dwa dolary? Czemu w reklamie nie znalazło się np. dziecko z Czeczenii albo z Syrii, przygarnięte choć na Wigilię w ramach akcji humanitarnych? Czemu nie ma tam małej Fatmy, która uciekła z Syrii? To dopiero byłby sztos. Dziadek całymi dniami uczy się języka, przyjeżdża do syna, podchodzi do małej, śniadej istotki i ze łzami w oczach duka Salam alejkum, a mała ze stresu detonuje siebie i pół sąsiedztwa. Czy źle wyglądałoby to w scenariuszu? Czy psułoby widzom sielski nastrój i powodowało jakiś dyskomfort? Pomyślmy. Dziadek całymi dniami uczy się arabskiego, bo chce jechać po latach do syna, by poznać jakąś dziewczynkę z akcji humanitarnej, która za tydzień i tak wraca do okopu. Świetna reklama.
You only get one shot, do not miss your chance to blow... |
Dalej jest już tylko pieprzenie. To opowieść piękna, ale nieprawdziwa – bo gdy dziecko nie zna języka osoby dorosłej, nie ma mowy o komunikacji na takim poziomie, ale tylko o wymianie słów. Czuję dobrze kolejny remiks. Dziadek uczy się angielskiego, zajechał już czwartą parę słuchawek, przysypia. Budzi go biały królik. Po chwili oknem wpada czika w lateksie, mówi, że nazywa się Quadraniti i wyjaśnia dziadkowi, że jego wysiłek nie ma sensu, bo skoro czarna wnuczka nie mówi po polsku, to i tak jej nie pozna, a jedynie wymieni słowa. Nigdy nie będzie prawdziwym dziadkiem, bo nie ten poziom komunikacji. O kurtyzana. Królik. Rabbit. Jak Eminem. Dziadek rezygnuje z poznania wnuczki i jedzie pokonać Matrix we fristajlu. Moja teoria ma coraz więcej sensu. Na pewno więcej, niż cały ten artykuł. Uwielbiam takie dziennikarstwo, blogerstwo, pisarstwo w ogóle, oparte na znalezieniu problemu z dupy i uformowaniu z niego kulki. Kopałbym jak kurczaki.
I love the smell of Yule in the morning
Idą pieprzone święta. Czas, który moja dusza już dawno odarła z magii. Kosmiczne wydatki, koszmarne kolejki, zimno jak cholera, widmo sesji, wkurwiające reklamy, cały ten blues. Najlepiej wspominam moment, kiedy wszyscy szli spać, a ja dobierałem się do wina i miodu na poważnie, a później słuchając Cohena rozmyślałem o dawnych miłościach i trudach życia. Come heal me... i te sprawy. Polecam opornym na emocje, moim braciom i siostrom, którym już gdzieś kręcą sznur z pępowin. Skoro jednak musimy żyć, istnieć i jeszcze czerpać z tego przyjemność, jakąkolwiek, dlaczego nie pozwolić reklamie, by była po prostu ładna? To jak kupienie żulowi kubka wrzątku, by przez chwilę w rozrachunku ze światem być złożonym skurwielem zamiast po prostu aroganckim kutasem. Jak powiedzenie dziewczynie, dowolnej dziewczynie, że ma ładne oczy nie po to, by wsadzić jej w krtań, a by wydała pół wypłaty na kosmetyki do podkreślenia ich. I miała radochę.
Bardzo często warto spieprzyć ludziom ważny moment, odrzeć coś z piękna i sprawić, by rzeczywistość ich zabolała. Czasem jednak lepiej przejść obok, z rękami w kieszeniach, tak jak mija się dwumetrowych murzynów z Bronxu przy pracy. I zostawić im ich wygrzebaną pazurami spod ziemi radość, nawet jeśli jest durna. Szczeniaki też są durne, a kto nie lubi szczeniaków?
Zresztą, co ja Wam będę. Pieprzone święta.
PS
Widzę, że jednak będę musiał napisać poradnik prezentowy, bo na co drugim blogu polecają zestawy do czyszczenia butów, autorskie książki, składane grzebienie, poszetki i inne gówna. Kopałbym jak kurczaki.*
*nie kopnąłbym nigdy uroczego kurczaczka. Nie wiem skąd kojarzę ten tekst, ale jest zbyt uroczy, by wyrzec się go w imię miłości do zwierzątek.
0 komentarze:
Prześlij komentarz