Inspirowane statusem mojej ulubionej Łani z Raszyna, co chce bogatego chłopa. Niech będzie bogaty i niekumaty, to zdążymy czasem na wódkę wyjść we dwoje. Gdy już zostanę prezydentem oczywiście. Albo faraonem.
Obudziłem się dzisiaj i wyskoczyłem z łóżka. Jak dzieciak, któremu nagle wraca jaźń i odkrywa, że Mikołaj chodził z darami losu. Biegnę do okna i patrzę na latarnię. Pusto. Coś jest nie tak. Gdzie sznur, gdzie podrygujący wisielec? Wychylam się mocniej, niemal wypadam. Jest! Tam na końcu ulicy! Dwóch facetów w pomarańczowych kamizelkach stoi przy skrzyżowaniu. Biegnę do nich co sił, nie patrzę na kałuże.
- Panowie? Jak robota? Kiedy będzie działać kropielnica?
- Człowieku, jaka kropielnica? Coś Ty ćpał? My tu studzienkę poprawiamy! - odpowiedzieli tym samym głosem, którym mówili zawsze.
Mija mnie jakaś dziewczyna. Ładna, smukłe długie nogi. Zaraz...skąd ja wiem, jakie ona ma nogi? Pokazała je! W moim kraju kobiety mogą się ubierać tak lubieżnie?! Ale przecież...no co jest grane?
Wyciągam telefon. Dzwonię do wszystkich kobiet jakie znam. Wszędzie słyszę to samo. Jaki zapas tabletek? Wytrzeźwiej!, Na cholerę mi zapas?, Popieprzyło Cię? To już wolałam, jak dzwoniłeś pijany o czwartej nad ranem, bo musisz mi opowiedzieć świetny dowcip!
Palę nerwowo papierosa. Wiem co muszę zrobić. Muszę zaryzykować i przekonać się osobiście. Od dziesięciu minut obserwuję Żabkę. Dziś są tylko dwie pracownice, jedna na zapleczu. Zapamiętuję układ pomieszczenia. Wkładam kaptur na głowę i powoli przekraczam próg. Dyskretnie blokuję drzwi butelką - nie zamkną mnie w pułapce. Jeden krok, drugi, trzeci. Lekki obrót. W tej pozycji uda mi się przewrócić regał i wyskoczyć. Jeszcze głębszy wdech. Musisz Kucu! Ojczyzna wzywa!
- Prezerwatywy proszę - mówię naprężając mięśnie, gotowy do skoku. Obserwuję dłonie kasjerki, niech tylko zjadą pod blat, a wtedy..
- Które? - pyta. Zaskakuje mnie, ale po chwili rozumiem jej sztuczny spokój. Podpuszcza mnie. Czeka na wsparcie. Widzę w oczach tej kobiety lekki niepokój.
- Obojętnie - odpowiadam. Chwyta za pudełko, podnosi je do czytnika. Ekran wskazuje kwotę do zapłaty. Włożyła dłoń pod blat! Teraz! Rzucam garść monet i łapię pudełko. Wykorzystuję pęd skrętu ciała i zrzucam regał za sobą. Druga ręka jest już na drzwiach, jeszcze skok. Biegnę ile sił roztrącając ludzi. Nie mam czasu obejrzeć się za siebie. Szukam wozu z sianem, studni, czegokolwiek. Jest przystanek! Siadam na ławce między ludźmi. W spoconej dłoni ściskam pudełko z kondomami. Będą dowodem mojej niewinności. Powoli mija mnie radiowóz, pochylam głowę. Jestem wtopiony w tłum, nie znajdą mnie. Powinienem teraz zniknąć na jakiś czas, ale rosną we mnie wątpliwości. Co jeśli pod blatem nie było alarmu? Jeśli to również była zmowa? Muszę podjąć tę śmiertelną grę, muszę mieć pewność. Dobrze, że się nie zaręczyłem lata temu, decyzja byłaby jeszcze trudniejsza.
Wracam zaułkami. Latarnie lśnią znajomym światłem, wciąż nie rzucają na chodnik cieni wisielców. Wszystkie kieszenie ciążą mi kondomami. Przez jakiś czas będę musiał jeździć po papierosy na drugi koniec miasta. Nie to mnie jednak martwi. Coś się stało z rewolucją, minęło już dwanaście godzin od wyboru prezydenta, a świat...świat wciąż pozostał światem. Muszę jak najszybciej zawiadomić sztab wyborczy. Nie ma czasu na książkę szyfrów, użyję awaryjnego łącza. Niech przyślą V kolumnę, batalion Alik, cokolwiek.
W końcu. Drzwi wejściowe. Nie włączam światła, obawiam się snajperów. Nerwowymi ruchami włączam laptopa. Mam nadzieję, że lite drewno powstrzyma pocisk jeśli mnie namierzą. Wpisuję kolejne hasła. Siedzę skurczony pod biurkiem, w dupę nieludzko uwierają mnie, ironio losu, kondomy. W oczekiwaniu na połączenie z dowództwem włączam Facebooka. Zaczynam czytać. Katotaliban wprowadzony. Powrót do średniowiecza. Informacje spływają całymi falami. Niewierni uciekają za granicę. Są nawet kropielnice na skrzyżowaniach. Kobiety robią zapas tabletek. Więc jednak wszystko dobrze. Po prostu rewolucja nie dotarła jeszcze tak głęboko na Południe. Dobrze...wytrzymam te kilka dni. Proboszcz przechowa mnie w swoim schowku na ministrantów.
------------------------------------
Unikałem tematu wyborów, bo nie lubię się babrać polityką, a jeśli już bym musiał, to w stylu wiernych Piłsudskiemu. Teraz mogę powiedzieć, że wynik drugiej tury Kuca zadowala i pokrył się z moim głosem. Zdumiewa mnie jednak cały ten powyborczy burdel. Nie rozumiem jak można było oddać ponownie głos na gajowego z wąsami (który nawet do wpisów w księgach kondolencyjnych potrzebuje suflera), ale akceptuję to - demokracja, niektórzy uznali, że im dobrze pod Bronkiem, więc głosowali na Bronka. Problem widzę w plebsie, który motywował ów głos pieprzeniem o katotalibanie. Podludziach dla których cała polityka to pieprzenie o katolicyzmie i urojenia odnośnie antykoncepcji. I mówię to ja - Kuc, zatwardziały poganin, wróg Kościoła, katolicyzmu i Chrześcijaństwa w ogóle.
Wszystkich młodych, którzy składali obietnice wyborcze o emigracji w razie zwycięstwa Dudy uprzejmie proszę: Poszli won. Emigrujcie, zgodnie z obietnicą. Nawet na te 5 lat, przynajmniej opanujecie obcy język.
W wariancie minimum - emigrujcie z mojego bloga. Opublikuję ten tekst, wyjdę na spacer z psem i czekam na rekord unlike'ów. Nie mówię tu o głosujących na Wielkiego Łowczego, bo wasze poglądy polityczne mam w dupie. Mówię o teoretykach - emigrantach, o wszystkich przeżuwaczach tego samego pieprzenia spod znaku katotalibanu. Mam ten komfort, że mogę się was pozbyć bez najmniejszej szkody dla bloga. Więc pozbywam się.
A grafikę podpieprzyłem czytelniczce, co to też się dostała do moich prywatnych znajomych. Tak, jest ruda.
A grafikę podpieprzyłem czytelniczce, co to też się dostała do moich prywatnych znajomych. Tak, jest ruda.
0 komentarze:
Prześlij komentarz