wtorek, 21 lipca 2015




Kilka dni temu przewinął mi się przez ręce felieton o czytelnictwie w Polsce. A może to był wywiad na ten temat? Ktoś opowiadał, że Niemcy płacą ciężką forsę za książki, których kupują masę. Płacą za spotkania autorskie, na które przychodzą tłumy. I statystyki wciąż rosną. Tymczasem w biednej Polsce wieje cebulą, książki leżą odłogiem i odwłokiem jednocześnie, a na spotkanie z autorem przybywa pięć osób. Z czego dwie to znajomi pisarza, a jedna chciała darmową kawę i głupio jej teraz wyjść. Klasyka sezonu ogórkowego - łzy nad czytelnictwem.

W tym miesiącu kupiłem osiem książek. Ostatnia była już wyrzeczeniem redukującym mój obiad z dwóch mrożonek do jednej. Czy zmniejszyło to listę książek, które miałem kupić już zimą? Nichuja, do tamtych nawet się nie zbliżyłem. Wszystkie pozycje, które przygarnąłem w tym miesiącu to nieznani mi autorzy i powieści, o których nigdy nie słyszałem. Dlaczego? Bo dopadałem je za sześć i pięć złotych, za dychę i za dwójkę na piwo. Dzięki temu odkryłem przynajmniej dwie świetne, godne polecenia pozycje (i siłą rzeczy autorów), a przy okazji miałem rozrywkę na kilka dni. Tak, kilka dni. Szczerze zazdroszczę ludziom, którzy potrafią się pieprzyć tydzień z książką, czytają 10 stron przez 8 minut albo bolą ich oczy. Niestety czytam zbyt szybko, zazwyczaj powieść robię na dwa przysiady, a podczas radosnej roboty ochrony Wydziału Biologii  w wakacje, zdarzało się przeczytać dwie książki w trakcie jednej zmiany. Normę wyrabiam koncertową. A nie jestem jedyny, znam całkiem sporo osób, które nałogowo ściągają książki do domu i wiecznie coś czytają. Tyle słowem pocieszenia.

Generalnie rzecz biorąc, rynek czytelniczy leży i robi pod siebie, a ludzie nie kupują książek. Książek, które nie są do cholery drogie. Mogę zgodzić się z tym, że ludzie są biedni, ale 3 dychy nie są wygórowaną ceną. To szybkie zakupy w Lidlu albo pięć piw w knajpie. Względnie cztery niezłe. Ludzki umysł działa dziwnie i łatwiej mu przepieprzyć garść pięciozłotówek. Sam nieraz się na tym łapałem. Było mi szkoda pięć dych na Cherezińską, przechodziła jako wydatek na następny miesiąc, do rana przerobiłem ponad stówę w barze.

Jest i druga strona medalu. Czy knajpa jest gorsza od książki? Dlaczego przyjemność przesiedzenia w spelunie z tą czy inną kobietą całej nocy ma być czymś gorszym? Inny zakres przyjemności. Ba, czasem w barze można poznać kogoś, usłyszeć historię czy przeżyć coś barwniejszego od fantazji oferowanych przez literaturę. Świat ma to do siebie, że oferuje naprawdę wiele możliwości na przepieprzenie forsy. Szczególnie, gdy ma się jej niewiele i trzeba się decydować - Mistrz i Małgorzata, czy sama Małgorzata do rana. Chociaż nie, to zły przykład. Mistrza i Małgorzatę powinien mieć każdy, nawet kloszard.

Polacy nie czytają. Nie czytają, bo nie bardzo wiedzą co czytać. Księgarnie są zawalone poradnikami i biografiami, na listach bestsellerów kwitną jakieś gówniane kolorowanki w stylu Zniszcz ten dziennik. Na większość powieści trzeba wpaść przypadkiem. Nie wspomnę już nawet o literaturze słusznej i pięknej, czyli Masłowskiej i całej reszcie wyrobów gombroidalnych, których czytać się zwyczajnie nie da. Podczas studiów przerobiłem literaturę współczesną i po nocach mi się śnią te wybitne dzieła, w których ktoś wyruchał małpę, zjadł swoją nogę w cerkwi albo chował się w szafie i gwałcił trupa ojca. Dość dobrze trzyma się fantastyka, ponieważ Fabryka Słów (której chętnie wszedłbym nawet w dupę za książki do recenzji) robi świetny marketing. Fantastyka zresztą jest popularna i choć pisze ją wielu, a niewielu potrafi, to wszyscy i tak kupują. Ja też. Lek na lęk jest jednym z lepszych zbiorów opowiadań w kategorii fantastyki czy grozy, jakie miałem w rękach w tym roku. Autorzy fantastyki też nie próżnują i wypełniają programy konwentów. A to działa. Sam lubię kupować książki Komudy, szczególnie odkąd razem odsiedzieliśmy swoje w Rudym Goblinie. Oczywiście fachowcy od książek, miłośnicy literatury, zboczeńcy i bibliofile szybko orientują się w nazwiskach. Mówimy jednak o standardowym czytelniku, który szuka dobrej powieści.

Co nie zmienia faktu, że Polacy nie czytają. Temat ten kiedyś wylizała gazeta akademicka UŚ. Artykuł, o ile mnie pamięć nie myli, podsumowany był optymistycznymi słowami, że Wydział Filologiczny akurat czyta dużo. Zrobili nawet mały ranking. I wiecie co? Pierwsze osiem pozycji zajmowały pieprzone lektury do nadchodzących egzaminów, a dwie ostatnie 50 twarzy Greya wraz z sequelem. Na palcach mógłbym policzyć ludzi, którzy faktycznie regularnie czytali i to coś lepszego, niż mnożące się jak króliki norweskie kryminały. Nie wspomnę nawet o reedycjach. Świetnego Meissnera mam, bo skompletowałem na bazarach. Hłaskę zaczęto znów drukować w zeszłym roku? Wcześniej dostępne były jedynie rozsypujące się w rękach wydania. Vladimira Wolffa odkryłem przypadkiem, niestety kupiłem tom piąty z pięciu. Gildię Błaznów (nie będącą zresztą fantastyka) odkryłem dopiero w bibliotece. Mogę tak w nieskończoność...


...ale nie mam po co, bo Polacy dalej nie czytają. Albo czytają wyłącznie biografie Jobsa. Serio, widziałem zimą w księgarni zbiór e-maili tego człowieka. Zaczynam się bać świntuszyć z fankami, zejdę ze świata i będzie karuzela. Już nie wspomnę o namiętnym podpierdalaniu powieści z Chomika.

Nie będzie przewrotnej pointy. Powodów ułomności czytelnictwa jest sporo, ale żaden kołtuństwa nie usprawiedliwia. Utrudnia, komplikuje, ale nie uniemożliwia. Ja nie czytam prasy branżowej, nie zawsze było mnie stać na rajd przez księgarnie czy czyszczenie bukinistów ze Stawowej. Ale książki zawsze zdobywałem. Jesteśmy zwyczajnie narodem parchów, którzy nie czytają lub czytają wyłącznie jeden gatunek. Już nie mówiąc o tym, że gust mamy jak dynia wcięcie.



I nigdy nie dajcie się nabrać na rozróżnienie literatury pięknej, wyższej, doskonalszej i popularnej. To mogło działać dawniej, obecnie literatura piękna i wyższa jest zbiornikiem na literackie eksperymenty, które często przypominają ekskrementy. Wszystko jest beletrystyką. Po prostu niektórych rzeczy ludzie nie chcą kupować. I wtedy stają się one niepopularne.
Czy ktoś powie, że Mistrz i Małgorzata nie są popularni? 

0 komentarze:

Prześlij komentarz