piątek, 10 października 2014




Jeśli sądzisz, że w wieku dwudziestu paru lat warto wyjść za mąż, zwłaszcza gdy kochasz, to niezawodny znak, że jesteś idiotką.


Nie ożenię się. Myśl ta przyświecała mi przez całe życie. Nie ożenię się – mówiłem wszystkim ciotkom jako dzieciak, nie ożenię się – powtarzałem, włócząc się po ulicach jako nastolatek i odbierając indeks z uczelni, również twardo powtarzałem, że nigdy nie stanę na ślubnym kobiercu. Tak mijały lata.
Dziś jestem dorosłym człowiekiem. Dziewczynki przestały być beznadziejne, bo nie potrafią kopać piłki. Okres buntu nastoletniego również gdzieś umknął. W teorii jestem dojrzały i odpowiedzialny, dorosłem do życia. I wiecie co? Nie ożenię się. Nigdy. Wy też tego nie róbcie.

Drogie dziewczynki,
nie jestem w stanie pojąć, jaki wirus powoduje epidemię, która pcha was do zawierania małżeństw. Ledwo zbliżacie się do ćwierćwiecza żywota i nagle zaczynacie widzieć się jako starą pannę z czterema kotami, która człapie po domu w oczekiwaniu na „Familiadę”. Pod względem obsesji na punkcie pierścionków zaręczynowych zaczynacie przypominać Golluma, niektóre z Was nawet próbują syczeć. Przed każdą randką sprawdzacie, czy wasz Adonis nie włożył przypadkiem odświętnych adidasów, bo może weźmie was do bistro i poprosi o rękę z bukietem – gwizdniętych z cmentarza – kwiatów w ręku. Jeśli szczęście się do was uśmiechnie, biegacie zachwycone i wpychacie każdemu palec w oko, opowiadając tysiące razy, jak to miś najdroższy oświadczył się  podczas kolacji we dwoje i byłaś tak zaskoczona, że prawie ci kebab z ręki wypadł. W przeciwnym wypadku dostajecie depresji opartej o trzy punkty: Chciałabym już męża, prać gacie i dziecko też bym chciała i rondel; Wszystkie moje koleżanki mają już faceta, mieszkają z nim, a mnie nikt nie kocha i ja nie chcę być starą, dwudziestoparoletnią panną, niech mnie ktoś ratuje. Przychodzi wreszcie dzień, kiedy na horyzoncie pojawia się odpowiedni desperat, ściąga do knajpy wszystkich swoich znajomych, twoich znajomych i jeszcze lokalną drużynę harcerską, by wydukać ofertę przeniesienia się z nim do pierwszej grupy podatkowej. Nie umiecie odmawiać. Boicie się, wstydzicie, macie asertywność jamnika, któremu pokazano ciastko. Czasem jesteście na tyle głupie, że nagle zaczynacie kochać, euforia Was zalewa, bo się oświadczył, wsadził pierścionek na palec, wybawił z grupy przegranych życiowo. Wiecie, że to samiec daleki od waszych fantazji i marzeń, daleki nawet od standardów, za to realny, ma mięso, kości i nawet coś, co udaje charakter. To was całkowicie zadowala. W razie wątpliwości, zawsze macie rezerwowy argument, że to dobry mężczyzna. Żal przychodzi zbyt późno.

Chłopcy nie mają się co cieszyć. Jesteście równie naiwni. W męskiej fantazji kobieta zaręczona to kobieta pancerna i nie do utracenia. Związek można rozbić, ale narzeczeństwo? To nierealne i niemożliwe, przecież to już te słynne zaręczyny. Straciłeś dwie dychy nim cholerny automat z gumami wypluł w końcu pierścionek zamiast resoraka, ale teraz nikt nie ma możliwości jej odbić lub chociaż zaliczyć. Zasada ta, jakkolwiek odwieczna, ma jeden słaby punkt – nikt o niej nie powiedział kobietom. Pół biedy jeśli zaręczyny zostaną nagle zerwane. Rozstać się łatwo, nie wrócić do siebie trudniej. Zresztą to klasyka romantyzmu. Gorzej, jeśli się okaże, że ukochana Wasza, jedyna, jest zwiedzana częściej niż krypty na Wawelu. Wtedy pozostaje tylko łkać, że jednak nie wybrało się tego resoraka. Czasem po prostu Wam odbija i czujecie potrzebę ożenku, ale to osobna baśń.

Nie bawcie się w małżeństwa. Jeśli istnieje coś, co potrafi wykastrować związek w sposób błyskawiczny, to jest to Urząd Stanu Cywilnego, kawałek drutu owinięty wokół palca i świadomość, że trzyma Was razem coś więcej niż Wasza wola. Nie bawcie się w małżeństwa. Mieszkając razem, będziecie mieć masę wydatków, zwłaszcza jeśli Wasz majątek składa się z małej kawalerki i dwudziestoletniego trupa na czymś, co dekadę temu można było nazwać kołami. Istnieje cała lista niezbędnych wydatków, a świat jest pełen idiotyzmów, których będziecie pożądać i które powinniście posiąść. Dlaczego mielibyście więc inwestować pieniądze, których i tak nie macie, w rodzinny spęd z wodzirejem i przeróżnymi wujaszkami od chodź no, młody, na kielicha. Nie bawcie się w małżeństwa. Życie nie przypomina animacji Disneya, nie będzie bajkowo i czajnik razem ze świecznikiem nie zaśpiewają na koniec piosenki. Świat na zewnątrz będzie tak samo brudny na weselnym zdjęciu, jak gdybyście zrobili sobie selfie, idąc po kratę piwa o szóstej rano. Nie bawcie się w małżeństwa. Nie chcecie przecież, by coś utrudniało Wam rozstanie.
Nie bawcie się w małżeństwa. Lepiej po prostu się bawcie.



0 komentarze:

Prześlij komentarz