czwartek, 13 lutego 2014


Reichskucler ogłasza swoje Mein Gehirn 



    Na początku było słowo.
    Prawdopodobnie jakaś pochodna uuk - w końcu dopiero co zeszliśmy z drzewa. Samo uuk niestety nie sprawdzało się: trudno było ustalić, czy w danej chwili oznacza obiad na stole, ale masz wielką maczugę, czy uciekaj, szarżuje na ciebie mamut. Powstawały więc nowe słowa i wkrótce bez trudu udawało się już nazywać na różne sposoby rzeczy do jedzenia, do kopulacji, takie, które należy gonić albo przed nimi uciekać, i kamienie. Wciąż jednak przytrafiały się głupie wypadki, kiedy ludzie nagle wchodzili pod nogi mamuta, bo nie było w pobliżu nikogo, kto wykrzyknąłby odpowiednią wersję uuk. W końcu pewien geniusz narysował w odpowiednim miejscu tegoż mamuta. Śmiertelność spadła, ludzkość ogarnęła radość i powszechnie postanowiono oznaczać wszystko tak, by każdy mógł komunikat zobaczyć i zrozumieć równie dobrze, jak usłyszawszy go od innej osoby. Problem pojawił się, gdy odkryto, że nie wszystko można nazwać mamutem, bo nie wszystko nim jest. Rozwiązał go inny geniusz, który, opisując synowi, kogo ma znaleźć, narysował dwa mamucie dupska. Tak właśnie powstał wyraz mama. Przewińmy tę historię rozwoju języka i pisma. 
    W chwili obecnej panuje taki regres i dominacja kretynów, że powinniśmy wrócić do rysowania mamuta. Zasób słownictwa jest zubożał do tego stopnia, że użycie jakiegokolwiek słowa nie wpisującego się w mowę potoczną wymaga przypisu z komentarzem i wyjaśnieniem. Mowa potoczna zresztą też leży. I nie mówię tu o klasycznym już poszłem (z reguły skomentowanym 'bo blisko' i rechotem zadowolonego ze swej oryginalnej repliki kretyna), ale na przykład o takich perfumach. Nie jestem w stanie dokonać we własnym umyśle symulacji logiki, która wskazuje, że wyraz perfumy w liczbie pojedynczej to...perfum. Przekracza to zarówno moją wyobraźnię, jak i zdolność do pojmowania absurdu. Szkoda, że tylko moją, bo słyszę ten wytwór regularnie. 
    Czytanie treści w Internecie w ogóle przypomina interaktywny spacer po Mordorze. Niektórzy potrafią napisać zdanie z taką kombinacją błędów ortograficznych, że nie jestem w stanie nawet ustalić, co autor miał na myśli. Wyrażenie w ogóle, a także jemu podobne, ma - według userów - tyle wariantów zapisu, ile tylko fantazja podsunie. Najzabawniej jest jednak, gdy jeden idiota popełni coś w stylu demotywatora czy kwejka z błędem, a reszta beztrosko go udostępnia i wysyła dalej. Trochę to przypomina wpuszczenie barwnika w organizm - człowiek od razu wie, które elementy należy wyciąć. 
    Na szczęście jednym z praw Internetu jest to, że wszystko, co się w nim pojawi, od razu znajdzie swojego antagonistę i przeciwnika. W przypadku opisywanym tę rolę przyjęli na siebie gramatyczni naziści. Gramatyczny nazista to - najprościej mówiąc - osoba, która Cię poprawi. Zawsze. Wszędzie. Nawet jeśli nie chcesz. Nawet jeśli go nie znasz. Nieważne, czy napiszesz coś na murze, papierze, Facebooku czy blogu. Poprawi Cię też na żywo, ignorując okoliczności. Niezależnie od tego, czy Cię zna i tak dalej. Żadnej większej szkodliwości. No, chyba, że postanowisz wdać się w idiotyczną dyskusję, zamiast grzecznie przyznać do popełnienia błędu. Ale o tym później. Gramatyczni naziści są, jak widać, potrzebną grupą etniczną w Internecie. Jeśli ktoś Was tak określi - w sieci czy na żywo - możecie to uznać tylko za powód do dumy. Powiedziałbym wręcz, że brakuje gramatycznych nazistów w życiu - takich, którzy wytykaliby błędy językowe w ogłoszeniach, na szyldach i w reklamach. Oczywiście, w całym tym grammacauście należy zachować pewną dozę rozsądku i nie szukać błędów tam, gdzie ich nie ma albo są popełnione w ramach konwencji. Tudzież nie popadać w radykalizm, łowiąc wiszące spójniki czy drobne problemy z niedoborem przecinków. Czytają mnie inteligentni ludzie, jednak profilaktycznie dodam, że bycie imbecylem nie jest konwencją. Tak na wypadek, gdyby zabłąkał się tu jakiś przygłup. Gdyby w dodatku chciał przedyskutować kwestię gramatycznego nazizmu, to - zwłaszcza, że i tak miałem to napisać- informuję:
    Nie, nie masz racji. Umiejętność pisania nie jest wymagana jedynie w szkole, a poprawność językowa obowiązuje wszędzie. Pogódź się z tym. Nieistotny jest Twój zawód; kafelkarz, bezrobotny, śmieciarz i informatyk również muszą umieć pisać. Inaczej kończą jak Piotr Żyła - robiąc z siebie żałosnego idiotę. Internet zmienia formę komunikacji na bardziej dynamiczną, ale nie zmienia reguł pisowni. Z tym też musisz się pogodzić. Ludzie mają w dupie, że się śpieszysz, masz niemiecką klawiaturę (najgłupszy argument, jaki w życiu słyszałem), zawsze tak piszesz ten wyraz (drugi najgłupszy argument, jaki usłyszałem) albo zawsze piszesz z błędami (mamy całą trójcę). I to kolejna rzecz do przełknięcia. Język się zmienia i czasem błędy językowe zostają uznane za nową, poprawną formę, ale zmiany te wprowadza Rada Języka Polskiego, więc tę wypowiedź również możesz sobie darować, chyba że udokumentujesz swoją rację komunikatem tejże rady. Twoja dysleksja nie jest usprawiedliwieniem. Znam ludzi, którzy rzeczywiście na nią cierpieli, a dzisiaj piszą bezbłędnie. Nawet nie wspominaj o niej, chyba że czujesz zawstydzenie i chcesz mi się tłumaczyć.
    A przede wszystkim - jeśli popełniłeś błąd i ktoś Cię na tym złapał, to grzecznie podziękuj za wskazanie go, zamiast robić z siebie idiotę toczeniem piany.
    Dzisiejszą grafikę podpieprzyłem Gramatycznym nazistom. Polecam zresztą ich profil, jeśli ktoś lubi ból i perwersję, bo to, co tam można znaleźć, budzi chwilami katatonię.

0 komentarze:

Prześlij komentarz