piątek, 14 lutego 2014

In the shadow of St. Valentine's Day.
Nastoletni chłopcy co chwilę wyjmują telefony z kieszeni i uważnie przypatrują się wyświetlaczom. Mają powody, by tak robić. Wciąż nie mogą spamiętać tych wszystkich sentencji i aforyzmów, których koniecznie trzeba będzie spróbować. Poza tym obawiają się, że ich wybranka w ostatniej chwili zadzwoni, by poinformować, że nie przyjdzie. Chodzą więc nerwowo, a ich wyrozumiałe matki udają, że niczego się nie domyślają. I tylko ojcowie znad gazety rozważają w myślach, czy to już pora, by dać młodemu na drogę, zamiast dobrego słowa, prezerwatywę. Sami zresztą nie mogą się doczekać, aż potomek wyjdzie z domu - w końcu oni też mają święto. Ich starsi bracia są o wiele bardziej zrelaksowani. Oni dziewczynę mają już od dwóch albo i trzech miesięcy i nie muszą się stresować - wczoraj kupili w spożywczaku czekoladki. Bardziej przedsiębiorczy pod pozorem odwiedzania grobu babci zmontowali całkiem niebrzydki bukiet. Pozostaje iść do kina, gdzie być może uda się ustrzelić macanko i na piwo do knajpy. Gdzie na pewno uda się z macankiem. Musi się udać. Tymczasem pracownicy kin dokonują cudów, by zachować przyjazny dla klienta uśmiech na twarzy. Nie jest to łatwe, gdy na pytanie Jaki film? słyszy się po raz setny odpowiedź Jakikolwiek, przyszliśmy do kina, nie na film albo Byle jaki, byleby było miejsce w ciemnym kącie. Obsługa pracująca bezpośrednio w sali kinowej również nie ma lekkiego dnia. Z każdym seansem coraz trudniej im wmówić sobie, że wszystkie te odgłosy siorbania i mlaskania są spowodowane Colą i nachosami. W podobnym humorze można zastać barmanów, którzy przegrali zakład i musieli wziąć walentynkową zmianę. Doskonale zdają sobie sprawę, że knajpa przeżyje oblężenie i nie ma szans na szybkiego papierosa. Wiedzą też, że klientela przeważnie będzie odprawiać tańce godowe glonojadów, przyklejając się do siebie, więc nie ma co liczyć na pogaduchy przy nalewaniu piwa. W dodatku muszą mieć na uwadze chaos, jaki zapanuje w łazienkach. Gaszenie żaru namiętności to jeszcze pół biedy, wystarczy zapukać do kabiny, ale stara prawda głosi, że im większy elegant, tym bardziej obleje dechę, ściany i podłogę. A elegantów w taki dzień nie brakuje. I tylko niezniszczalna Babka z różami się cieszy. Niczym Rambo przed bitwą napycha kolejne sakwy i kabury kwieciem ciętym. Dziś powinien być dobry ruch, może zdąży na wcześniejszy autobus do domu. Monopolowe również nie mają dziś lekko. Dzwonią beztrosko kolejne butelki wódki wpychane w torby i plecaki. Święto jest. Zakochani czy nie, napić się zawsze warto. Z kieliszka, szklanki, gwinta... na pohybel i na zdrowie. W końcu już po sesji, więc można, nie? I tak nie ma co robić. Nawet na Facebooku nie warto siedzieć, bo tam trwa festiwal oratorski walących. Dziesiątki osób muszą dowcipnie i oryginalnie zaznaczyć, że walą tynki, drinki i z dyńki. Przynajmniej połowa będzie za trzy godziny zalana w trupa i łkająca nad swoją samotnością.

Walentynki to temat rzeka. Jestem wręcz zaskoczony, że nikt go nie wyeksploatował, w przeciwieństwie do Bożego Narodzenia, gdzie czego by nie napisać, to już było. Wczoraj na przykład ktoś mnie spytał, czy czekoladki to dobry prezent walentynkowy. Odpowiadam: Nie wiem, ale myślę, że pół litra czegoś przyjemnego byłoby lepsze. Ktoś inny pytał, na co powinien zabrać swoją wybrankę do kina. Odpowiadam: W ogóle nie powinien jej zabierać do kina. 
Zdumiewająca większość ludzkości uwielbia realizować schemat. Traktuje te nieszczęsne walentynki jak szychtę - trza odwalić i fajrant. Jeśli mieszka się w wieżowcu, to w pewnym momencie przypomina to wyćwiczoną paradę. Jedne kolumny wychodzą z knajpy i idą do kina, a drugie wychodzą z kina i idą do knajpy. Można ustalić nawet płeć - z reguły kobiety niosą pojedynczą różę. Klnąc w duchu, bo im ręka odmarza, a nie mogą jej wsadzić do kieszeni. Wyrzucić badyl również głupio, bo się misiaczek, dumny, że wręczył kwiat i jest dżentelmenem, obrazi. Jedne pokolenia uczą się tego od drugich, mało kto wpada na pomysł, by zrobić coś innego*. Właśnie dlatego walentynki powiedzą Wam prawdę o Was i o Waszych partnerach - trudno o lepszą miarę inwencji, romantycznego usposobienia i czego tam jeszcze chcecie.
Swoją drogą, bawi mnie ten idiotyczny argument przeciw walentynkom, że to święto kiczu. Jak się nie umie ani niczego wymyślić, ani nawet wyszukiwać atrakcji we własnym mieście. to zostaje tylko faszerowanie kiczem.
I niech to będzie mądrość podsumowująca wątek walentynkowy.




*Z drugiej strony, nigdy nie zapomnę człowieka, który chodził ze mną do liceum. To był prawdziwy król oryginalności. Zaprosił dziewczynę na Sylwestra. Przybył po nią gdzieś koło godziny dwudziestej, ona oczywiście odstawiona, a przez to marznąca nawet w domu...
...zawiózł ją nad staw. Zaczęła się obawiać, że to jakiś psychopata i chce ją zgwałcić. Rzeczywistość okazała się gorsza. Facet wyjął termos i powiedział, że będą do północy oglądać gwiazdy. Wspaniała perspektywa: cztery godziny, w jakimś lesie w dupie, na pełnym mrozie. Sylwester z gwiazdami. Skąd znam tę historię? Bo w ostatniej chwili zadzwoniła do mojego zmotoryzowanego kumpla, podskoczyliśmy po nią i zabraliśmy na naszą imprezę. Nie wiem, czy Śnieżny Casanova został w lesie, czy wrócił do domu. Nigdy nie chciał skomentować tej sytuacji.






















0 komentarze:

Prześlij komentarz