sobota, 28 grudnia 2013



Poradnik alkoholowy Kuca.
Co oznacza, że bezwzględnie dobry.
I skuteczny. I tylko dla pełnoletnich.









Nie oszukujmy się. Większość z Was w Nowy Rok nie wchodzi. Większość z Was się w Nowy Rok wtacza, wczołguje, albo w ogóle jest wnoszona. Mówiąc dosadniej: Ordynarnie zalewacie pałę. A pić przecież trzeba umieć. Zdobycie tej umiejętności nie jest tak skomplikowane jak gra na harfie, nie wymaga też tyle czasu, jest za to niezbędna i bardzo pomocna w wielu momentach życia. 
Dlatego też wyjmijcie notesy, długopisy, pani z trzeciego rzędu przestanie się tak zalotnie uśmiechać, bo i tak z racji płomiennych włosów konsultacje ma zapewnione. Gotowi? To jedziemy.

Zanim zacznie się picie

Jednym z najważniejszych etapów picia jest przygotowanie się do niego. Zarówno psychiczne jak i fizyczne. 
Zacznijmy od psychiki. Wszyscy wiemy jak kończy się nagłe odpięcie smyczy moralności w obliczu pijatyki. Znikają wszelkie hamulce, człowiek wlewa w siebie co tylko naleją i później impreza przypomina kostnicę, a połowę uczestników można co najwyżej obrysować kredą. Względnie markerem. I nie obrysować, tylko narysować na czole. Zgadnijcie co. Dlatego też warto dzień przed imprezą skoczyć na kilka piw do pubu. Lekkie wstawienie się sprawi, że następnego dnia nie będziecie tacy nakręceni na chlorowanie wątroby.
Prawdopodobnie idziecie na imprezę z jakimś bliskim kumplem, przyjaciółką czy kimkolwiek. Spora część mężczyzn ma po pijaku tendencję do wymierzania sprawiedliwości i bronienia swojego honoru nadszarpniętego zbyt długim spojrzeniem czy zadanym pytaniem o godzinę. Z drugiej strony spora część kobiet w pewnym momencie staje się niezwykle kochliwa. Dlatego też warto ustawić sobie z kimś komu ufacie słowo - klucz. I wbijać je w pamięć. Słowo - klucz jest to fraza, po której - niezależnie co myślicie, robicie i czujecie w danym momencie - przestajecie to robić. Odpowiednio wprasowane w mózg uchroni Was przed wyrzuceniem przez okno łóżka, bo skrzypi (autentyk!), zaliczeniem siostry kumpla, czy daniem komuś niepotrzebnie w mordę. Co najlepsze, takie hasło nie jest w żaden sposób wykrywalne dla otoczenia. Ot, ja i mój kumpel z roku używamy formuły "Jutro fleksja". Jeśli więc jeden z nas planuje zrobić coś głupiego drugi tylko wzdycha "Eh, jutro fleksja, znowu się zajedziemy". Działa od razu, a nikt nawet nie wie, że poszedł klucz. 
Kolejna istotna sprawa to podkład. Tu nie ma litości. Nie próbujcie też załatwić tego punktu wrzuconym na szybko kebabem. No chyba, że lubicie potem wypluwać kapustę pekińską. Co jeść? - spytacie. Odpowiadam więc: mięso. Tłuste mięcho, solidny kawał steka. Nie próbujcie żadnych wynalazków w bułce, w cieście i tak dalej - wszelkie pieczywo działa jak gąbka. Będzie trzymało w Waszym żołądku wódę, która już dawno powinna być przetrawiona. Żadnych sałatek, nie jesteście na lunchu z Chodakowską. Podkład ma być mięsny, tłusty i solidny.
Telefon. Zanim w ogóle wyjdziecie na imprezę usuńcie z listy kontaktów wszelkie ex. Spiszcie ich numery na kartce - wbijecie od nowa te kurhany wciąż nieudolnie dławionych uczuć w pamięć telefonu po powrocie. Oszczędźcie sobie strachu rano przed sprawdzeniem listy połączeń. 
I jeszcze coś - zróbcie sobie zapas papierosów. 
Po pierwsze nie będziecie nikogo doprowadzać do szału sępieniem, po drugie palenie różnych fajek przez całą noc nie skończy się dla Was przyjemnie. 

Gdy zaczyna się picie

Wszyscy wiemy jak zaczyna się impreza. Powitana, pogaduchy, odpalanie papierosów. Jakieś pojedyncze browarki wychylają się w tłumie. Mija kwadrans, ktoś traci cierpliwość i na stół wjeżdża flacha. Zauważcie, że bardzo rzadko podczas imprezy brakuje alkoholu. Za to niemal zawsze 70% zapasu schodzi w ciągu pierwszych dwóch godzin. Z tej obserwacji wynikają dwa morały. Po pierwsze: Jeśli macie słabą głowę (a za słabą głowę uważam kogoś, komu pół kilo na głowę wystarczy do szczęścia) to nie chlejcie w tempo opojów. Po drugie: schowajcie ze dwie flaszki i wyjmijcie na wypadek Wielkiej smuty. 
Jeśli widzicie, że na imprezie ktoś wyciąga niedozwolone substancje to nawet nie ważcie się ich dotykać. Albo popytajcie co bardziej doświadczonych znajomych jak kończy takie mieszanie. Jest bardzo wskazanym zagryzać wódkę. Wódkę zagryzamy kiełbasą, boczkiem i wędzoną słoniną. Albo śledziem i ogórkiem, o ile ktoś toleruje. Ja osobiście unikam ryb oraz warzyw. Bardzo możliwe, że na stół wjedzie jakieś ciasto, jakiś wynalazek z kremem. Z daleka od tego. Wytwory sztuki cukierniczej rzadko zostają w żołądku przez całą imprezę. 
Jest bardzo możliwym, że usłyszycie legendarne już ,,Ze mną się nie napijesz?". Odpowiedź jest zawsze taka sama ,,Nie napiję". Nie dawajcie się wciągnąć w kołomyję. Zwłaszcza, że większość użytkowników tej odezwy do niepijących z reguły kończy imprezę zaraz po północy spowiadając się w porcelanowym konfesjonale. Pijcie w swój rytm, to najzdrowsza metoda. 
Przejdźmy do kolejnego, niezwykle istotnego punktu. Mieszanie alkoholu. Jest nieuniknione, chociażby dlatego, że różne osoby przynoszą różnego rodzaju wódkę. Dawniej to jeszcze najwyżej się Bols z Wyborową zmieszał. Obecnie dochodzą miętówki, balsamy i wszelkie kolorowe wynalazki. A do tego..inne niż wódka alkohole. Unikajcie mieszania, a przede wszystkim pamiętajcie o jednej zasadzie.
Nigdy nie pije się słabszego alkoholu po mocniejszym. To gwarantowana śmierć, zwłaszcza jeśli nie macie wielkiej wprawy w piciu i łba z natury przystosowanego do rozkładania alkoholu. Cała reszta jest już nieco bardziej skomplikowana, bo każdy ma inny organizm. Ja osobiście staram się nie mieszać więcej niż dwóch rodzajów alkoholu. No, maksymalnie trzech, o ile trzeci jest umiarkowaną ilością. 
Z własnych doświadczeń wiem, że piwo oraz wódka względnie się lubią. Zwłaszcza, jeśli ów browar był jednolity i człowiek nie zafundował sobie wstrząsów typu 'lager, porter, stout, porter, lager'. 
Whisky lubi się właściwie z prawie każdym alkoholem, bo samo w sobie jest ciężkie i zdominuje wszystko.
Szampan nie lubi się specjalnie z wódką, zwłaszcza gdy było go zbyt wiele. Budzi również pewien niesmak połączony z piwem. Najgorszym błędem  jest mieszanie wódki z winem. Za takie połączenie człowiek dostaje nagrodę gwarantowaną - bilet do Rygi. 
Wiecie już co pić, nie wiecie jednak ile pić. Zasada jest - przynajmniej w teorii - taka, że pijemy aż poczujemy rausz. Wtedy następuje przerwa i do końca imprezy podtrzymujemy przyjemny stan. Oczywiście z tym bywa różnie, niemniej polecam nauczenie się jednej, podstawowej sztuki, która odróżnia człowieka pijącego od gówniarza chlejącego : Nie chlać w opór. Nigdy nie pijcie tak długo jak możecie. Jeśli już czujecie, że macie w czubie, pora powoli zacząć hamowanie i jedynie uzupełniać płyny. Ja przykładowo wiem, że zaczynam być duchowo mocny kiedy podczas procedury przelewu opieram czoło o ścianę nad pisuarem. Przestawajcie pić w momencie, kiedy jeszcze moglibyście śmiało i długo w siebie wlewać. I tak pewnie kilka kolejek Was nie ominie, sami też coś skubniecie z przyjemnością, a lepiej się delikatnie podlewać całą noc niż straszyć lwy do rana. 
Co jeśli jednak przegięliście pałę? Cóż, istnieją metody skutecznego trzeźwienia. W akademiku zawsze w połowie chlania była przerwa na barszcz z torebki - jakimś cudem działał rewelacyjnie. Dla Was jednak za późno. Świetnym rozwiązaniem jest..wytrzeźwienie. Eureka, co? Nie wiem czy to mój wrodzony dar, czy też każdy może to osiągnąć. Wyjdźcie poza obiekt pijatyki. Stójcie spokojnie w zimnie i ciszy. I skupcie się na trzeźwieniu. Żadnych bełtów - macie trzeźwieć, nie strzelać z kuszy. Swego czasu przeciągnęły się urodziny jednej znajomej. Wyszedłem z lokalu (idąc przez parkiet, więc po drodze zostałem królem balu i dostałem puchar najlepszego tancerza, a ja po prostu chciałem utrzymać równowagę). Trzydzieści minut później wróciłem zmarznięty, trzeźwy jak MONAR i tylko cuchnąłem spirytusem. Innym rozwiązaniem jest prysznic. Pozwoli Wam lekko się zresetować. Jeśli wiecie, że leżenie Wam szkodzi, nie dajcie się wepchnąć do trupiarni. Zamknięte, ciemne pomieszczenie wypełnione zwłokami poległych chlorów, pewnie jakaś miednica też się tam znajdzie - nie da się przeżyć. Jeśli jednak słuchaliście wszystkich porad, to ten krąg piekła raczej Was nie spotka.
A teraz dwie najważniejsze reguły. Święte
Reguła pierwsza. Powinnością każdego mężczyzny jest chronić kobietę, która się nawaliła i albo nie wie co czyni, albo nie wie co się dzieje i ma to w dupie. Jeśli znalazła sobie pijanego adoratora mężczyzna winien zebrać dwóch, trzech kompanów (by nie wyszło, że to walka kogutów o pijane mięso) i zwyczajnie uchronić ją przed głupią sytuacją. Wynika z tego jasno, że panna nawalona jest święta jak panna kumpla. No, może nieco mniej, bo jeśli zaczniecie uprawiać międzymordzie to jeszcze nie ma wielkiej tragedii, zakładając oczywiście, że jest stanu wolnego. 
Reguła druga. Jeśli poszedłeś na imprezę z własną partnerką, to automatycznie masz kategoryczny zakaz uchlania się. Pomijając fakt, że możesz być jej potrzebny w stanie sprawnym (i nie tylko o 'to' mi chodzi świntuchy. Chociaż o 'to' też) to zwyczajnie kobieta nie bardzo ma ochotę użerać się z półprzytomnym chlorem, czy też wstydzić się za niego. Takie zachowanie niemal gwarantuje, że przed następną imprezą Twoja samica znajdzie sobie nowego partnera. 
Po uchlaniu

Wyjmij puszkę coli, którą przezornie schowałeś i ją wypij. Pożegnaj się ładnie. Zrób zakupy - żarcie, papierosy, ciecz pitna. Zjedz coś gorącego i najlepiej pikantnego. Idź pod prysznic, kilkadziesiąt litrów gorącej wody skutecznie uchroni Cię przed helikopterem. I walnij się spać.



...A przed snem zaśmiej się z nieszczęścia wszystkich, którzy nie czytali tego poradnika i teraz cierpią.