wtorek, 30 września 2014


Czasem jestem zmęczony. Nie chce mi się gadać i pisać, kobiety tracą błysk w oczach i nawet piwo w knajpie przestaje smakować. Wtedy jedynym ratunkiem pozostaje dzicz.

Spytacie: czym jest dzicz? Dzicz to potężne i stare lasy, to rzeka z bobrami i rybami. Dzicz to sarny i jelenie, pojawiające się znikąd. Dzicz to kraina, która zniesie każdą pijatykę, każdy przejaw ułańskiej fantazji i każdą melancholię. Dzicz to podkielecka wiocha z remizą, studniami, pustawym sklepem i kogutem. Właśnie tam niebo ma najwięcej gwiazd, każdy świt chwyta dziewczątka za serce, a rudy Andrzej ma działkę, którą okazjonalnie najeżdżamy. 

To miał być męski wypad. Okazja do przemielenia wszystkich tematów, jakie przez lata nam się nazbierały. Tysięcznych pogawędek o braterstwie, samicach i życiu. Żadnych tłumów znajomych, żadnych kobiet i żadnej elegancji. Męska przygoda, męskie pogaduchy. Niestety, w pełni udało nam się dotrzymać założeń. 
Andrzej już od miesiąca chwalił się, że przygotował baterię jarzębiaczków, nalewek i nastojek. Ten chłopak jest w stanie zrobić gorzałę ze wszystkiego, strach mu dać do ręki zaprawę gipsową. Matka Andrzeja – złota kobieta – w obawie, że będziemy głodować, zostawiła nam ze cztery świnie w postaci kiełbas. Sklepowa profilaktycznie zamówiła trzy skrzynie Tatry więcej. Aprowizacja była więc wzorcowa, pozostało mi tylko zaopatrzyć się w czystą i wędzoną słoninę na zagrychę. 

Pierwszy dzień zaczął się zbyt spokojnie. Maszerując dziarsko przez wioskę, wstąpiłem do sklepu, by poczuć lepiej klimat. W ciągu dwudziestu minut dowiedziałem się, że Andrzeja znają wszyscy, dużo grzybów było w tym roku, wieś ma nowego sołtysa, a stara Kocubasowa lata na miotle. Znając już wszystkie lokalne nowiny, mogłem śmiało wkroczyć na działkę Rudego i uchodzić przez trzy dni za swojaka. Zwłaszcza że zbliżał się zmierzch, a mój towarzysz koniecznie chciał pokazać mi tego samego dnia bagno. Jeszcze tylko zdjęcie, bo na bloga od razu coś wrzucę i będę miał z głowy.

Niestety Andrzej pierwszy raz w życiu zobaczył komórkę, która ma zoom, i trochę zgłupiał...

  ...prawdopodobnie komórkę jako taką też widział po raz pierwszy. Jak tłumaczył później: ja zrobiłem zdjęcie dobrze, to twój aparat jest opóźniony.

Ruszyliśmy w las. W międzyczasie Andrzejek wyjaśnił mi, że ptak, na którego patrzę to kura, nie tukan, muchomor nie jest śmiesznym prawdziwkiem, a potem przeszliśmy na nasz ulubiony temat, to znaczy kobiety. Jedyne, co mnie trapiło, to powód, dla którego mój kompan tak bardzo chce odwiedzić bagno. Nie czujcie się pokrzywdzeni, zrobiłem dla was zdjęcie.


Piękne bagno. Takie bagniste. I mokre. Po raz pierwszy żałowałem, że nie wzięliśmy ze sobą kobiet. Andrzejek w międzyczasie odnalazł ślady łosia. Względnie jelenia, który koksuje na sterydach. Tak czy siak, wyjaśniła się zagadka bagna. Andrzej chciał po prostu pojeździć na swoim ukochanym, wiernym koniu.

Mam nadzieję, że nie będzie wam się to śniło po nocach. Darowałbym wam, ale ma zbyt idiotyczną minę, by mu odpuścić.

Nastał wieczór. Przyjemne zmęczenie rozpełzło się po naszych kościach. W wiadrze z wodą zatańczyły butelki. Na pniaku zagościła połeć słoniny. Rozsiedliśmy się wygodnie, przyciągając z odmętów pamięci wspomnienia. Pojawiały się imiona kobiet, stare historie ubarwione jarzębiakiem, kiełkowały filozoficzne wywody. W międzyczasie Andrzej udowodnił, że słonina najlepiej smakuje ze skórą. Przy okazji zjadając sznurek, na którym wisiała. Niebo rozbłysło gwiazdami, a drzewa w oddali nęciły czernią i ciszą. Zaplanowaliśmy całodzienną wędrówkę, uzgodniliśmy trasę i pozostała kwestia noclegu. Nie mogłem powiedzieć nic innego niż a ja mam Andrzejku w dupie i zamierzam spać przy ogniu. Rozłożyłem śpiwór. Jeszcze tylko but pod głowę, by sny były ciekawsze, i nóż w pniak - by nic ich nie przerwało. Pożegnalne spojrzenie w płomień i...


...pobudka. Nieco błędnie oszacowaliśmy świt i noc wciąż była nocą. Pozostało podnieść doczesne szczątki, zwłaszcza że Andrzej właśnie dołożył butelek do wiadra. Wbijając się w buty, zrozumiałem, że po raz pierwszy od dawna sen przyniósł mi prawdziwy odpoczynek. Mimo że trwał dwie godziny i spałem na gałęzi. Ta ostatnia sprawiła zresztą, że mój kręgosłup zaczął cicho fantazjować o niezbyt masywnej kobiecie z niewielkimi stopami, która przespaceruje się po nim i wepchnie kręgi z powrotem na ich miejsce. Bierwiona znów zajęły się ogniem, a my postanowiliśmy czekać na świt. 

Najtańsze cygara, kręcone z trawy i żużlu na udzie wąsatej baby z Radomia, stanowią naszą wieloletnią tradycję. Zdjęcie uczynione na chwilę przed wymarszem.

Zaczęliśmy zbierać ekwipunek. Pęto kiełbasy przygniotło kolejny kawał słoniny. Plecak zaczął wypełniać się piwem. Wreszcie Rudy dorzucił niewielką, płaską butelczynę. Jałowcówka rzekł jakby obwieszczał posiadanie głowic atomowych – najlepsza. Tak uzbrojeni mogliśmy wyruszyć.
Wędrowanie dla idei, gdy nie istnieje żaden cel podróży, hipnotyzuje. Zapadaliśmy coraz głębiej w lasy, żując chrzan i tytoń. Paliliśmy w marszu, wymieniając dowcipy, każdy bardziej suchy i żenujący od poprzedniego. Po czterech godzinach zatrzymaliśmy się na chwilę, by wypić piwo i nacieszyć oczy polaną. Następny postój wypadł po kolejnych dwóch, tym razem pod postacią przerwy obiadowej. Ułożyliśmy zgrabny stos, mięso zaskwierczało na ogniu, a nam pozostało rozłożyć się z piwem. Z zadumy wyrwał mnie głos Andrzeja, mówiący spójrz na chwilę w górę. Wtedy własnie mój towarzysz popełnił...
...najbardziej gejowskie selfie świata. Do ostatniej chwili wahałem się, czy je umieścić. Nie obiecuję, że nie zniknie za kilka godzin. Jeszcze ta przechylona głowa i metroseksualny sweterek. Brak mi słów. Wtedy postanowiliśmy wracać.

Wstawanie o świcie wiąże się nieodmiennie z pewnym zjawiskiem. Człowiek zdąży przesiedzieć dwie godziny, przemaszerować kolejne siedem i wróciwszy wieczorem do bazy odkrywa, że jest raptem trzynasta. Z opresji wybawiła nas wspomniana jałowcówka. Po pierwszym kielichu przestałem się dziwić dumie Rudego. Właściwie przestałem się dziwić wszystkiemu, skupiony na tym, by oddychać. Zrozumiałem za to, dlaczego używamy blaszanych kieliszków. Jesienne słońce przyjemnie grzało plecy. Rozłożyłem się wygodnie na ławie, by kontemplować świat. Gdzieś nade mną stukał dzięcioł. Przymknąłem leniwie oczy...
...aleś chłopie wyjechał. Jakby ktoś workiem ziemniaków rzucił. A Ty nawet nie raczyłeś się obudzić, tylko zrobiłeś faraona i spałeś dalej, rzekł fachowo Rudy, gdy otworzyłem oczy. Jak sam się przyznał, szybko poszedł za moim przykładem. Cóż, imprezy u Andrzeja utrzymane są w ekologicznym duchu – ludzie szybko się rozkładają. Tak zastał nas kolejny zmrok.

Tego wieczoru zrozumieliśmy, że męski wyjazd był najgłupszym pomysłem, na jaki mogliśmy wpaść. Dwa dni na świeżym powietrzu, wysiłek, żywienie się wyłącznie mięsem; całe to połowicznie dzikie życie sprawiło, że odczuliśmy nieludzki popęd do rozmnażania. Jeśli narzekasz na swoje życie łóżkowe, wyślij faceta w dzicz. Wróci zwierzak. Jurny zwierzak. Dziewczę spotkane w sklepie rumieniło się od samych naszych spojrzeń. Wiewiórka na drzewie sprawiła, że Rudy zaczął szukać izolacji. Nawet dzięcioł odpuścił sobie robienie nowych dziur. Nigdy więcej. Męski wypad jest świetnym pomysłem. O ile trwa dobę, a później przyjeżdżają dziewczyny.
Pierwsze modele zapalniczek żarowych były nieco nieporęczne, za to niezawodne. No i ciężko było je zgubić.

Ostatni dzień był smutny. Nie ze względu na wyjazd – każde miejsce, w którym występowały samice, wydawało nam się rajem. Nie chodziło też o nadmiar prac przy zacieraniu śladów naszej obecności – udało nam się skupić całe życie wokół paleniska. Nikt też nie umarł. Dotknęła mnie o wiele gorsza, osobista tragedia. 
Po dwóch latach i setkach prac na wieczną wachtę odszedł mój nóż. Poległ nagle, niespodziewanie. 
Brakuje mi go nawet teraz.

Blogerzy często chwalą się swoimi wyprawami. Pokazują hotele, palmy, rajskie plaże i te śmieszne, kolorowe drinki. Sam pewnie bym tak robił. Sam będę tak robił. Nie zmieni to jednak mojego upodobania do dziczy i spania pod gwiazdami. Jeśli czujecie, że naprawdę wszystko straciło swój smak, to najskuteczniejsze lekarstwo.

Komunikat dla kobiet

Poszukujemy kandydatki na stanowisko kobiety Andrzeja. Andrzej jest absolutnie bezkonfliktowym człowiekiem. Ma nałogi, ale ja też mam i nie narzekacie. Oddam go wyłącznie w dobre ręce. Wybaczy Wam więcej, niż powinien, i jeszcze zrobi nalewkę z nogi krzesła. Umie powiedzieć tak, kochanie  na trzydzieści sposobów. Na życzenie kandydatki może zapuścić włosy, żeby nie wyglądać jak zmutowana zapałka. Nawet nie jest głupi, po prostu robi dziwne miny do zdjęć.
Oferty i wyrazy zainteresowania możecie wysyłać na adres kucfilolog@gmail.com z dopiskiem OPERACJA RUDY. 
Przytul Rudego


0 komentarze:

Prześlij komentarz