czwartek, 4 września 2014





Śmieci. Stare dyplomy z konkursów w podstawówce. Straszące z dna szuflad kawałki skał przyklejone do podstawek. Kilogramy szrotu zwożonego z wakacji, upychanego w kątach lub ustawianego na półkach. Tym właśnie są pamiątki. Przedmiotami, których nie pozbyliśmy się tylko dlatego, że odruchowo je ignorujemy. Z jednym wyjątkiem.

Był paskudny mróz i chyba zbliżały się święta. Siedzieliśmy we dwóch, słuchając muzyki ze starego radia, takiego, jakie są już tylko w warsztatach. Pomiędzy nami stała butelka. Przed nami pryzma cegieł. Wybiła godzina duchów; ta cudaczna pora, kiedy wszyscy faceci nagle milkną i zbaczają myślami w historię. Stanęło na reliktach przeszłości.
- Mam, a jak - powiedział wtedy wpatrzony dziwnie w tę stertę - są tutaj.
Nie pytałem gdzie. Nie musiałem wiedzieć, co dokładnie. Rozumiałem go. Schował cały ten szmelc dziejów minionych jak najdalej od siebie. Schował. W bezpiecznym miejscu, gdzie zawsze mógł wrócić. Nie zapytałem nawet, co zrobi, gdy przyjdzie czas pozbyć się kontrabandy. Tego również nie musiałem wiedzieć, jeśli on w ogóle znał odpowiedź. Wypiliśmy. Poszedłem.
Dwa dni później nawiedził mnie w nocy. Miał tylko jedno pytanie, w dodatku retoryczne.
- Ty masz w domu otwarty ogień, nie? - wychrypiał, wyciągając niewielkie, tekturowe pudło.
Wziąłem je bez słowa. Szczególnie nie interesowałem się, czy jest tego pewien. Na wypadek gdyby nie był. Później w powietrzu długo unosił się zapach smażonych fotografii. Muszę przyznać, że cholernie cuchnęła ta jego przeszłość. Czego się jednak nie robi w imię męskiej solidarności.

Wszystkie trupy w szafie

W języku angielskim istnieje rzeczownik memento. Określa się nim przedmioty objęte silnymi emocjami, przypominające o czymś ważnym, minionym. Z braku rodzimego memento zwykłem mawiać „trupy w szafie”. Wielu z Was posiada takie przedmioty. Stare listy od tamtej osoby, wepchnięte w książkę. Nie pamiętacie ani słowa z ich treści i nigdy nie spróbujecie ich czytać ponownie. Martwe od lat zegarki, których tykanie byłoby jak zgrzyt paznokci budzonego trupa. Zdjęcia zasypane stertami papierów lub pochowane w czeluściach dysków twardych. Kobiety posiadają nieraz całe kufry biżuterii, której nigdy nie włożą. Utwory, których nigdy więcej nie przesłuchacie. Są kanapy w knajpach, na których nigdy już nie usiądziecie, i miejsca, w których nigdy nie będziecie na nikogo czekać. Ekstremiści, którzy przetrwali związek na odległość, potrafią tak przekląć całe miasta.

Play it again, Sam

Na cholerę komu namacalne dowody przeszłości i faktury za dni minione? Odpowiedź jest prosta. Niektórzy nie przywykli nigdy do utraty drugiej osoby. Pozbywając się tych gratów, ucięliby jedną z ostatnich nici. W dodatku własnoręcznie. Trudno być zaskoczonym, biorąc pod uwagę, ile razy w historii świata dawne pary schodziły się po latach. Inni zwyczajnie uwielbiają masochistyczny fetysz przeszłości. Zwłaszcza jeśli związek liczony był w latach. Nieustannie przeliczają, ile to lat życia w plecy. Wypieprzając na śmieci te wszystkie graty, nietrafione prezenty, całą tę skrzynię autystycznych skarbów, faktycznie zamknęliby rozdział. Jednak im wygodniej, gdy licznik zmarnowanego czasu bije dalej. Gdyby zaproponować tym ludziom śpiączkę, w której będą śnić dawne życie, zapewne połowa próbowałaby zaliczyć uraz głowy.

Ars moriendi

Mordowanie przeszłości to sztuka. Subtelne i skrytobójcze zmagania z samym sobą. Niektórzy próbują wyzwolić się zbyt brutalnie; marnie kończą. Latami jedzą antydepresanty i środki nasenne, wykupują karnet do psychoterapeutów. Żyją w strachu, że ten koszmar nigdy się nie skończy. Innych przeraża perspektywa zmiany. Czując, że mogą odpuścić i zapomnieć, zaczynają desperacko przytrzymywać w sobie wszystkie strzępy uczuć. To coś jak solowe wydanie syndromu sztokholmskiego. Im mógłby pomóc tylko gwałtowny pożar, po którym dobytek zbiera się szuflą i miotłą. Znajomy z lat młodości miał uczuciową traumę związaną z dworcowym zegarem. Informacja, że budynek idzie do wyburzenia, była dla niego jak ogłoszenie amnestii. Są też ludzie normalni. Po krótkim czasie pakują przeszłość na katafalk, zasypują ziemią i ogłaszają ciszę nad tą trumną. Wspominam o nich z kronikarskiego obowiązku.

Jak żyć?

Nie wiem. Uniwersalna metoda zapewne nie istnieje, a ja mogę jedynie teoretyzować. Być może powinieneś zacząć nosić memento przy sobie, cały czas. Nawet jeśli nigdy nie uda Ci się zniszczyć go pod wpływem impulsu, to może chociaż zgubisz pod wpływem alkoholu.
Jeszcze coś. Bylibyście zaskoczeni, jak wielu mementowców znacie. Sam nierzadko jestem zdziwiony, gdy ktoś z ich grona się przyzna. Wielu z nich tworzy nowe związki, nierzadko dość poważne i długotrwałe. Trzeba przyznać, że sztukę trzymania fragmentu jaźni w sarkofagu opanowali do perfekcji.



0 komentarze:

Prześlij komentarz