niedziela, 7 czerwca 2015



Chwilowo nie wyrabiam. Tylko dzięki niecenionej pomocy kobiet z polonistyki nie pogubiłem sę w terminach. Piszę jedną ręką licencjat, drugą kolejne prace zaliczeniowe. Nie jest to zbyt prosta sztuka, szczególnie jeśli wcześniej ładowało się gruz albo zrywało gips ze ścian przez osiem godzin. Nie mówiąc już o moich nawykach towarzyskich i rozrywkowych. Dlatego dziś znów wykorzystam kolejną barwną historię z życia Miśki. Jak wspominałem, Miśce pogorszyło się na starość. Wprawdzie nie zalicza już zabawnych prób samobójczych, ale za to postanowiła się rozmnożyć. Biorąc pod uwagę, że potomek jeszcze się nie urodził, a już ma ze dwudziestu wujków - zarośniętych dzikusów, babiarzy i chlorów, Misia powinna zmienić imię na Rosemary. Standardowo, Miśka napisała, a ja dorobiłem śmieszne porównania po swojemu i ostro wszystko przeredagowałem: 

Kobiety są szurnięte.
Wszystkie, bez względu na narodowość, wiek. Nie ma znaczenia kolor włosów czy barwa głosu. Wszystkie, jak jeden mąż, są pieprznięte do kwadratu. Rozlewanie hektolitrów łez na komediach romantycznych przechodzi ludzkie pojęcie, wyobraźnię, rozum i poczucie godności. Ciamkanie niczym stara baba nad kocią karmą przy zdjęciach małych piesków doprowadza do rozstroju wewnętrznego, a wysoka umiejętność tworzenia turbin poprzez obracania kota ogonem, już kilka dekad temu winna była wejść w kanon dyscyplin olimpijskich.
Baby są durne!
Przewrażliwione, rozhisteryzowane, egzaltowane i zupełnie bezmyślne.
Nastolatkom wiele się wybacza – wiek bywa genialnym argumentem uniwersalnym. 
Singielki tłoczą się wokół mężczyzn jakby rozdawali Crocsy w Lidlu, a potem wyżerają szpadlem lody tłumacząc kotu zasady niezależności. Stare panny wzorowo hodują ogrody botaniczne pod pachami, mężatki obrastają w tłuszcz i zarost jak morsy, wdowy i rozwódki szczelnie zamykają się w świecie bez przebrzydłych mężczyzn i ich gaci, topiąc smutki w likierze jajecznym, a babcie... cóż... gdyby kule i laski nie miały gumowej końcówki, pewnie w tramwajach każde miejsce byłoby przebite niczym włócznią. Sparta !
To wszystko tworzy mieszankę wybuchową, każda z kast ma swoje umiejętności specjalne, ale nic, powiadam Wam, zupełnie nic nie jest w stanie równać się z kobietą w ciąży.
W styczniu świat wywrócił mi się do góry nogami. (za młodych lat wywracał się co piątek i wtedy przestawaliśmy jej polewać - przypis Kuca)
Chorobliwą senność zrzucałam na karb zimowej chandry, zapalenie pęcherza musiało być naleciałością po niedawnych skutkach przeziębienia, smaki... przecież zbliżał się okres. Podwyższoną temperaturę ciała również tłumaczyłam czynnikiem zewnętrznym, lecz gdy przypadkiem natknęłam się w TV na paździerz romantyczny z Jennifer Lopez w roli głównej i:
a). Dobrowolnie nie wyłączyłam odbiornika.
b). Przy ckliwej scenie przedstawiającej lukrową parkę wyznającą sobie gorące uczucia zaczęłam płakać.
c). Do wniosku, iż popierdoliło mnie zupełnie, doszłam z dziesięciominutowym opóźnieniem, wysmarkawszy pół paczki chusteczek higienicznych. 
Zaczęłam bacznie siebie obserwować. Gdzieś w głowie tliła się złośliwa myśl, że a może...ale przecież nie! To niemożliwe! Nie jestem durną torbą niezaznajomioną z terminem antykoncepcja, nie wpadam na pomysły płukania prezerwatyw w celu ponownego użytku, nie wstrzykuję sobie leków hormonalnych dla kotów i nie prowadzę kalendarzyka, bo natura to suka i lubi być zdradliwa.
Ze zniecierpliwieniem przebierałam nóżkami, czekając na upragniony okres. Jeszcze pięć dni, jeszcze pięć dni - powtarzałam w głowie jak mantrę, a objawy piętrzyły się z dnia na dzień.
Podejrzliwość mężczyzny swego wzbudziłam po wizycie w sklepie, gdzie jak wygłodniały uchodźca z Sarajewa rzuciłam się na kabanosy, by pół minuty później chwycić już lody waniliowe i odkryć, że przecież nie cierpię tego świństwa, Finalnie wzięłam popcorn i po powrocie do domu, wesoło zapijałam go mlekiem. (W tym momencie, ja już bym łamał kartę SIM na promie zmierzającym do Norwegii)
Wtedy padło pierwsze pytanie: M., czy ty się dobrze czujesz?. Z miną zbitego psa, odessałam się od mleka, choć jednocześnie miałam ogromną ochotę zabić gnoja, że przerywa mi konsumpcję takimi bzdurami.
Urosły mi cycki. (W drodze na Islandię, łamiąc dowód tożsamości). Chrystusowa zamiana wody w wino przy tym cudzie wychodzi na wyświechtaną i spowszedniałą. Ale przecież brałam tabletki, hormony w końcu zechciały ze mną współpracować! (Czytam ten tekst trzeci raz w ciągu dwóch miesięcy i trzeci raz zaczynam szukać taniego promu. To zdanie zabija mężczyzn)
Kilka dni później, okresu jak nie było, tak nie było i nic nie wskazywało na to, że zechce nadejść. Odbyłam z Mężczyzną poważną rozmowę (Idę na dworzec, tylko kupię fajki), a następnego dnia na miękkich nogach pobiegliśmy po testy ciążowe (sztuk trzy, przezorny zawsze ubezpieczony). Chwila napięcia i na widok sześciu zgodnych kresek wyartykułowałam największą Okurwę w swoim życiu.
Panie i panowie, pasażer na pokładzie! (Ósmy)
Twarz Mężczyzny zmieniała odcienie wprost proporcjonalnie do upływu czasu. Najpierw był blady, później fioletowy, a na koniec przeszedł w oliwkową zieleń, która perfekcyjnie utożsamiła go z obsadą aktorską The Walking Dead. Próbował zahipnotyzować testy spojrzeniem, w nadziei, że „jedna z tych dwóch kresek może zniknie”, ale nadzieja postanowiła napluć mu w pysk, sześć kresek wciąż kwitło dumnie, jak dwa dresy obok siebie. 
Rychła wizyta u ginekologa tylko potwierdziła moje przypuszczenia;  jestem w ciąży i choćby skały srały a mury pękały, nic tego nie zmieni. Pozwolę sobie pominąć rozdział przyjmowania  faktu do wiadomości czy obdzielania wesołą nowiną rodziny (chociaż, nie. Mężczyzna uświadomił swoich rodziców w Dzień Dziadka, składając ojcu gorące życzenia). Przejdę od razu do momentu, w którym definitywnie zostałam okrzyknięta ciężarną i społeczeństwo mentalnie zamknęło mnie w getto wraz z przedstawicielkami tego samego gatunku.
Dobre rady napływały zewsząd jak inwazja owsików – cięły ze wszystkich stron, powodując niemiłosierny ból dupy. Ograniczenia żywieniowe rodem z łagru generowały ciężkie stany depresyjne; z menu zniknęła kawa zastąpiona Inką, na myśl o której do gardła podchodzi mi śniadanie z zeszłego wtorku.
Wykreślić musiałam wszystkie napoje gazowane, wyskokowe, zawierające kofeinę, teinę i inne niezdrowe substancje, z którymi wcześniej mój organizm żył w niepokalanej zgodzie.
Nałóg tytoniowy, skutecznie pielęgnowany przez dekadę, również poszedł w odstawkę. (A moja matka to nawet na porodówce paliła i jaki się urodziłem duży chłopak)
Skończyła się szarża z białym pieczywem, smażone mięsiwo istniało wyłącznie w annałach moich wspomnień, podobnie jak enerdżi drinki, skutecznie budzące mnie w pracy.
Pierwszy trymestr przebiegł niemal bezobjawowo, bo gdy obok koleżanki po fachu rzygały jak wulkan po wypiciu dwóch łyków wody mineralnej, mnie zdarzyło się na placach jednej ręki, z czego raz przez dwanaście godzin w dniu moich urodzin. (Wielu ludzi tak świętuje każde urodziny, nie ma co się przejmować). Dzięki zapachom sera wędzonego i grzanego wina, zgłębiłam drugi poziom sztuki teleportacji, skok przez płotki z zamkniętymi oczami, pływanie stylem zmiennym bez wody, a po chwili zostałam mistrzem sztafety w ciężkich warunkach na czas określony (czyt: poniżej 10 sekund). Dopiero wchodząc w drugi trymestr uspokoiłam się, oszołomienie związane z objawami ciążowymi spadło, więc spokojnie mogłam zająć się pielęgnacją stanu błogosławionego i (nie popełnijcie nigdy takiego błędu!) zaczęłam czytać.

Zderzenie ze światem ciężarnych nie było łatwe. Do tej pory czuję się jak biały kruk wśród stada opóźnionych gęsi. Szczęściem, bastion moich znajomych zasilają jednostki obdarzone samodzielną zdolnością myślenia, za co jestem losowi dozgonnie wdzięczna (inaczej z frustracji próbowałabym poderżnąć sobie gardło gąbką). Nie ma nic dziwnego w tym, że społeczeństwo usilnie stara się kobiety ciężarne izolować.

Zacznijmy od bagatelizowania innych ciężarnych w obliczu własnych doświadczeń. No to ja nie wiem, w jakiej ty ciąży jesteś, ale na pewno nie w takiej, jak ja! Oczywiście. To pozamaciczna w łękotce, która rządzi się swoimi prawami. Każe wyjadać gile z nosa, powoduje daltonizm i silną alergię. Ciąża ciąży nierówna, to fakt. Jedne baby w drugim trymestrze wyglądają już jak spuchnięte betoniarki, a inne do siódmego miesiąca cieszą się smukłą figurą. Jedne rwą włosy z głów nad ilością narastających rozstępów, inne z kolei do rozwiązania nie muszą martwić się o takie pierdoły. Jedne rzygają, drugie nie. Przykładów można by wyliczać bez końca, lecz prawdą w oczach ciężarnych jest to, iż ich ciąża jest najprawdziwsza i najbardziej ciążowa!

W erze samojebek i smartfonów, zdjęć stóp na linii horyzontu, zdjęć stóp na kanapie, zdjęć stóp przy reaktorze w Czarnobylu, nie można obyć się bez zdjęć „brzuszków”. Brzuszki bowiem kryją w sobie coś pięknego, nowe życie, zasilane energią przyszłych matek, cud stworzenia, fenomen natury. Brzuszki są i będą, chyba że ludzie wygenerują u siebie umiejętności jajorodne. Nie wszyscy jednak uważają je za symbol piękna oraz subtelnej estetyki. I ciężarne likwidują takich bezlitosnych partyzantów niemal tocząc pianę z pyska. Monika, nie przejmuj się, kurwy chlapią językami na prawo i lewo, nie zdając sobie sprawy z niczego. Masz piękną ciążę. A takie kurwy trzeba tępić!
Krótka wymiana zdań na temat fanpage'u Seksowne w ciąży:
- Chcecie, to bądźcie sobie w tej ciąży, tylko po cholerę tworzyć taki fanpage? Ale ok, skoro już jest i nazywa się „seksowne”, to ma być seksowne. Większość zdjęć nie jest ani trochę atrakcyjna, wręcz przeciwnie. To seksowne jak świnia na wzdęciach.
- Spujrz w lustro to jest dopiero obrzydliwe. **
**Wszelkie braki interpunkcyjne bądź rażące błędy ortograficzne zachowane z rozmysłem.

Czytając takie brednie, człowiek staje się mniej stabilny niż nosiciel Parkinsona tańczący lambadę w płonących gaciach, cierpiąc na biegunkę. Nie od wczoraj wiadomo, że ciężarne mają haziel w ustach. Język oraz sposób przekazywania informacji pozostawia wiele do życzenia, a panie nadal hołubią się nawzajem, zbijają w grupki i spróbuj, pachole, powiedzieć tylko coś negatywnego!
Ciężarne są piękne!
Piękne są te z nadprogramową nadwagą dwudziestu pięciu kilo! Piękne są te paradujące w nieśmiertelnych ogrodniczkach z tłustym włosem niedbale związanym na czubku głowy! Są piękne, do cholery! Są i już!
Otóż, nie...
I tu dochodzimy do kolejnego punktu.
Będąc w ciąży, nie masz prawa wyglądać dobrze. Nie tak bowiem przedstawia się stereotyp ciężarnych. Nie daj Boże, jak któraś ciężarna stwierdzi, że w jakiś sposób jesteś lepsza od niej! Przyzna to po cichu w swoim sercu oblezionym hordą rozstępów, ale tylko raz i z zawiścią, która mogłaby zdziesiątkować ludzkość w trzech województwach.
Nie masz prawa być szczupła. Będąc szczupłą ciężarną, na pewno jesteś chora, leczysz się z anoreksji, masz ciężką anemię, niedobór wapnia, wyglądasz jak trup, a te majtki w rozmiarze „M” możesz sobie wcisnąć w du...
Moja szwagierka zaszła w ciążę miesiąc po mnie, obie jesteśmy w trzecim trymestrze, ona wygląda znacznie lepiej niż ja, nie przytyła prawie wcale, a ja mam dodatkowe 20 kg, zaczęłam ją nienawidzieć. Wiem, że to jest złe, ale za każdym razem gdy na nią patrzę, chce mi się płakać ze złości, życzę jej źle, z dnia na dzień coraz gorzej, jak ona może tak wyglądać? Okropnie się z tym czuje, to żona brata, zawsze miałyśmy świetny kontakt, a teraz chciałabym żeby przepadła!

Absurdów ciąg dalszy: przesądy. Coś, co misie lubią najbardziej. Czarne koty, drabiny i zakonnice to NIC, w porównaniu z przesądami ciążowymi. (Fakt, widziałem foty baby, która smaży i wpieprza własne łożysko. Nie wiem co to dokładnie jest, to łożysko, ale prędzej zatłukłbym to grabiami niż wrzucił na ruszt.)
Dziewczyny czy wierzycie w wróżby z obieraczki ile będziecie miały dzieci i czy w ogóle słyszałyście otym?
Ja wierze w zauroczenie dziecka jak również w to, by w ciąży nie przechodzić pod sznurami bo się dzidzia urodzi owinięta pępowiną.
Ja wierzę moje dziecko musiałam kompać w ziołach bo było zaciotowane zauroczone 13 w piątek
Lejesz wodę do szklanki rzucasz chleb (znak mężczyzny), zapalasz zapałki (znak kobiety), potem tą wodą pocierasz czoło... i na wierzch jeśli wypłynie zapałka to urzekła kobieta a jak chleb to mężczyzna.
Nie można ścinać włosów w ciąży bo ci się dziecko urodzi głupie.
Jak się przestraszysz to będzie miało znamię!.
Jak w czasie ciąży będziesz patrzeć w ogień to dziecko nie nauczy się siusiać do nocnika.
Wychodzi na to, że fazy księżycowe mogą mieć realny wpływ na zdolności mojego syna w zakresie imprezowania z nocnikiem.
I te durne baby w to wierzą!
Równie przerażającym zjawiskiem są imiona. Odkąd w życie weszła ustawa, iż Polska dopuszcza nadawanie pociechom imion zagranicznych, w popłoch wpadł cały babski świat i wszystko stanęło na głowie.
Lena piętrzy się na Lenie, Dżenifer w zeszłym tygodniu niemal wysłała mnie na tamten świat, a wrażenia po Brajanie będę przeżywała przez najbliższy miesiąc.
U mojej córci w przedszkolu są trzy siostry: Inez, Tarja i Lejla. Mnie osobiście podoba się Lukrecja i Elena. (Pozdrawiamy fankę Rodziny Borgiów i Pamiętników Wampirów). (Nie wiem jak z tymi wampirami, ale Lukrecja to zabawna patronka - ona chyba tylko sobie nie dała dupy, bo nie sięgnęła - przypis Kuca)
Dajana, Franczeska albo Żaklin! Wychowałam się w Hamburgu więc takie niespotykane imiona. (Owszem, pisane z polskimi znakami z pewnością).
Moja koleżanka nazwała córkę Prakseda (Brzmi jak nowa odmiana choroby wenerycznej). (A to akurat dość stare imię o ile dobrze kojarzę. Z drugiej strony, Rzepicha również, a nikt normalny nie nazywa tak dzieci)
Donatella jak Versace. (Może od razu Biedronka albo Aldi jak będzie syn?) (A może Kinka dla córki, jak ten portal, kink, co robi najlepsze filmy w swojej branży?)
Jeśli chcesz serio nietypowe imię to mogę ci dać tylko pytanie czy w Polsce się zgodzą na takie imiona. Mercedes i Ferrari, to są imiona damskie. (Nuda. Od Suzuki można zrobić piękne zdrobnienia!) (Zróbmy Kamę! A jak będzie syn, to go nazwiemy Kamaz)
Ze zniecierpliwieniem czekam, aż świat zaroi się od imion zaczerpniętych z seriali. Wyobrażasz sobie posyłać syna do szkoły z Daenerys Kowalską?
A jak córka przyprowadzi pierwszego chłopaka i powie: Mamo, to jest Daryl Dixon Jarząbek.
Nie chciałbyś mieć za zięcia chłopaka, który nosi imię w hołdzie po Tony'm Starku?
Wyobraźnia ciężarnych nie zna granic. Raz nawet spotkałam się ze Multiwitaminą.
Podejrzenia, jakoby cesarskie cięcie nie było sposobem na poród również wzbudza wielkie emocje. Podobnie jak odwieczny konflikt: co lepsze – chłopak czy dziewczynka?
Od samego początku byłam nastawiona na syna, „czułam to”, jeśli można zawierzyć w istnienie kobiecej intuicji. Jasno i klarownie określiłam Mężczyźnie, że jeśli będzie dziewczynka, to sobie ją urodzi i wychowa sam, bo ja dziewczynki nie robiłam.
Na szczęście, mój syn okazał się ekshibicjonistą i na badaniu USG umożliwiającym ustalenie płci, rozkładając nogi w kąt rozwarty, w najlepsze chwalił się swoim „dobytkiem”, na co Mężczyzna rzekł: Pierwszy raz w życiu cieszę się na widok cudzych, męskich genitaliów. Bo tak chyba lepiej, nie? Martwić się o jednego ch...ja, a nie o wszystkich w całym mieście. 
Brzuch rośnie, jego zawartość również. Pojawiają się objawy, które nie mają absolutnie nic wspólnego ze sloganem reklamowym firmy X, produkującej mleko dla niemowląt: Ciąża to najpiękniejszy okres w życiu kobiety. (To w końcu macie ten okres czy nie? Zgubiłem się)
Tylko asceta doszukiwałby się piękna w diabolicznej zgadze i hemoroidach (Może te hemoroidy układają się we wzorek? Albo w sceny religijne! Kumasz, jaki wypas? Idziesz do kibla, a tu bach - stajenka)
Cierpieć zaczyna ta sfera życia, z którą wcześniej dawałaś sobie radę wyśmienicie; ¾ pozycji z „Kamasutry”, do tej pory oklepanych jak budowa cepa, pozostaje poza zasięgiem. Nie będziesz więc dziarsko ujeżdżać rączego rumaka, bo kręgosłup pęka w szwach, odwłok zwiększył swą objętość a ten mały gość w brzuchu swoje waży.
Nie schylisz się, by w pozycji horyzontalnej zadowolić swojego faceta; w połowie drogi brzuch zetknie się z powierzchnią materaca i dalej możesz walić wyłącznie „zdrowaśki” bądź rzucać „kurwy”, ale i tak nic ci to nie da.
Spacer po schodach kojarzy się z wyprawą na Mount Everest. Nie pośpisz na brzuchu, a dzień za dniem, kompilacja na plecach też staje się coraz mniej komfortowa.
Załóż buty... haha! Szczególnie te wymagające wiązania.
Na pewnym etapie, jeśli nie chcesz wyglądać jak rodowita mieszkanka Planety Małp, o pomoc w depilacji musisz poprosić swojego mężczyznę (jeśli wiesz, że nie zapiszczy przerażony jak dziewica zwiewająca na widok jaszczurki).
Omijają cię atrakcje związane z Wesołym Miasteczkiem. W ciągu doby jesteś w stanie wysikać Morze Kaspijskie i pojawiasz się w toalecie częściej, niż na przestrzeni zeszłorocznego kwartału.
Roztargnienie to chleb powszedni – ja idąc w lutym do sklepu, zapomniałam ubrać skarpetek.
A potem mały pasażer zaczyna się ruszać...
O... kurwa... - ta była już mniej spektakularna, bo zupełnie odjęło mi mowę i tylko rola przypadku zawyrokowała nad wyartykułowaniem akurat tej partykuły wzmacniającej moje wielkie, potężne zdumienie.
Siedząc bezczynnie na dupie z padem na padołku, nagle:
A). Dochodzisz do wniosku, że chyba urodzisz karpia – takie wrażenie pozostawia po sobie pierwszy ruch małego człowieka. Jakby ryba pozbawiona wody pacnęła cię od środka w brzuch.
B). Sprzęt, pod siłą kopniaka, sam uniósł się do góry. Nie, to nie ryba. To Alien.
W nocy proces pojawia się znowu, lecz tym razem w liczbie mnogiej. Kopniak przekształca się w kopniaki i ma towarzyszyć ci już do samego końca. (taratata..kapułejra! Ewentualnie góralskie tańce)
Tutaj dopiero zaczyna się jazda!
Po pewnym czasie, mały pasażer wyrabia sobie normy okresowe swojej aktywności. Między 08:00 a 09:00 rano budzi cię, bo żreć. W okolicach południa odciąga cię od książki, bo żreć. Po 16:00 wierci się, dając znać, że coś w sumie by zjadł, a po północy w twoim brzuchu rozgrywa się akcja żywcem wydarta z Tokio Drift.
Oczywiście, mały buc nie zna litości i kręci tłuste bity na pęcherzu akurat w momencie, gdy mkniesz z miasta do miasta po autostradzie transportem publicznym pozbawionym toalety. Musisz zacisnąć zęby i jeszcze kilka mięśni, żeby przeczekać. No bo co innego zrobisz. Przecież się, kurwa, nie teleportujesz!
Wbijanie głowy pod żebra i pięty w lewy jajnik kończy się zgięciem mamusi w kuriozalnie idiotycznej pozycji na pelikana z lordozą i reumatyzmem. Najczęściej na samym środku galerii handlowej bądź w Urzędzie Miasta. Bo czemu nie?
Z wolna zaczynasz funkcjonować jako przeżuwacz długodystansowy a ciągłe poczucie głodu towarzyszy ci nawet w nocy. Sześć, siedem posiłków to porządek dzienny. Wpychasz w siebie ósmą bułkę, równocześnie zdając sobie sprawę z tego, że to nie do końca TY jesteś głodna.
Do lekarza biegasz częściej niż onegdaj na piwo ze znajomymi. Nocne wypady do WC wykonujesz już na autopilocie, tygodniowo wrzucasz w siebie 2/3 zatowarowania pobliskiej apteki, a stopy i palce u rąk puchną nieoczekiwanie, upodabniając dłonie do wieszaka na serdelki.


Ciąża to zdecydowanie nadzwyczajny okres w życiu kobiety. Abstrahując od wszystkich wyrzeczeń, sylwetki orki z nadwagą, finansowej dziury bez dna czy niedogodności związanych ze stanem błogosławionym, wiemy jedno: możemy być wszystkie zdrowo pierdolnięte, ale to my wydajemy na świat dzieci, bo każdy facet zesrałby się na miejscu. (Niby czym by się zesrał, skoro nic nie wolno jeść? Sałatką?) „Ciąża i poród to turniej fakirów - ten kto zniesie największy ból – wygrywa”.

----
Od siebie dodam jedno. Zdecydowanie na świecie żyją dwa rodzaje mężczyzn. Zakochani i obecni na promie płynącym w stronę Skandynawii. 

0 komentarze:

Prześlij komentarz