sobota, 21 marca 2015



Wiosenny wieczór. Siedzimy we dwóch. Tym razem nie w warsztacie, a na scenie teatralnej. Na deski po których stąpał Ryszard III, Makbet i król Edyp sypie się popiół z papierosów. Właśnie, papierosów. Kumpel, który rzucił czas temu palenie dla swej kobiety właśnie rzeźbi moją paczkę fajek jak potępiony. Nie rozstał się. Zwyczajnie miał ochotę zajarać. A właściwie nie miał już ochoty nie palić z jej powodu. 

Nadeszła wiosna. Wszystkich dopada amok rozmnażania się. Dziewczynki nawet po fajki idą jak do sypialni, a chłopcy sa skłonni się zakochać, byle tylko wykarmić prymalny instynkt. Wszyscy zgodnie i zbiorowo zapominają o starej prawdzie, że wszystko zawsze kończy się tak samo. Więc wam przypomnę. Obrazowo. 
Generalnie każda historia miłosna ma prosty przebieg, przypominający żywot człowieka. Oczywiście od każda są - jak wszędzie - wyjątki w postaci zakochanych przez tysiąclecia i ludzi, którzy raz zapadli w amok i już w nim pozostali, nie zmieniając obiektu uczuć i ścigając wiecznie swoje albo i nie swoje ex.

Zaczyna się od okresu prenatalnego. 
Gnojka nie ma, on nawet jeszcze nie istnieje. Mimo tego, skupia na sobie całą uwagę. Wszystko zaczyna kręcić się wokół niego, od tematów rozmów po plany. Nosicielka zachowuje się irracjonalnie, nie śpi, nie je i ma wahania nastroju. Analogicznie do zakochanych. Związek nie istnieje, nikt nawet słowa nie powiedział o miłości, ale w powietrzu już coś jest i można na tym powiesić siekierę. Chyba najlepsza część zabawy. Same niedomówienia i gry retoryczne.

Poród noworodka. 
W akompaniamencie darcia japy na świat przychodzi związek. Niczym łupież na buty zakonnicy bez majtek, sypią się gratulacje. Dochodzi do apogeum centralizowania związku. Trudno się umówić z zakochanym czy zakochaną, a jeśli już, to od razu w pakiecie z partnerem (partnerką) i ich pulsującą, nabrzmiałą miłością. Przez najbliższy czas związek będzie jedynym ważnym elementem w życiu. Ich, twoim, każdego w kogo wejdą. 

Wiek dziecięcy. 
Sytuacja minimalnie się uspokaja. Zakochani wciąż żyją głównie sobą, ale czasami da się z nimi porozmawiać. Oczywiście wszystkie tematy prowadzą do ich związku i a moja Kasia, to potrafi wymienić alfabetycznie wszystkie alkohole świata. Para jest szczęśliwa, chwilami obrzydliwie dla innych i spokojnie sobie gdzieś żyje. Zazwyczaj w łóżku. Oczywiście zdarzają się kłótnie, jakieś pomniejsze awanturki, ale wszystkie rozwiązywane są szybko i sprawnie, zanim zaczną mieć jakiekolwiek znaczenie.

Okres buntu. 
Zaczyna robić się zabawnie. Awantury stają się ostrzejsze, nikt już nie patrzy na eskalację konfliktu o dowolną pierdołę. Rośnie poczucie krzywdy. Związek wchodzi w etap wieszania na ścianach plakatów Black Sabbath. Ukochany i jedyny, inny niż wszyscy nagle idzie z kumplami na piwo i nie wraca przez trzy dni. Wciąż się pilnuje i nie robi nic zabawnego z panienkami w barze, ale komórkę zapychają mu kolejne numery telefonów. Oblubienica zresztą również wpada w buntowniczy nastrój. Obydwoje nakręcają się na siebie jak bąki, okresy awantur przeplatają się z nagłym spokojem. Następuje wyrównanie emocjonalne w stosunku do poprzednich okresów, w końcu można spokojnie wydrzeć mordę, rozłączyć się albo zbić tynk wokół futryny drzwiami. 

Dorosłe życie. 
Nuda. Bunt się gdzieś ulotnił, a dawne problemy zostały sklasyfikowane jako kretyńskie. Żyje się. Całkowita stagnacja. Wspólne obiady, wycieczki raz na pół roku i zaplanowany seks w łóżku. Żadnych sprośnych SMSów, żadnych wilgotnych jęków w niedozwolonych miejscach. Przyzwyczajenie do siebie równie urokliwe co nudne. Jak wiecznie zielone pastwiska. U niektórych pojawiają się pierścionki zaręczynowe. Spacery, desery i wspólne zdjęcia w święta. Wbrew dawnym przyrzeczeniom nagle zaczynacie nosić góralskie bambosze i żreć zespołowo zupę pomidorową. 

Kryzys wieku. 
Skorupa zaczyna pękać. Człowieka zaczyna przerażać, że to już, że innego końca świata nie będzie. Rośnie w nim frustracja na myśl o jałowych pogawędkach z drugą połową i jej pieprzoną wirtualną farmą i filmami na ekranie laptopa. Coraz częściej wychodzi z kumplami na piwo, tylko wtedy czuje się normalnie i jak dawniej. Zwiedza wszystkie bary w mieście, zaczyna korzystać z nazbieranych kiedyś numerów. Coraz bardziej nęci go myśl o tym, by rzucić wszystko i znów być wolnym. Panienki namiętnie poznają nowych przyjaciół, bawią się w beztroskie flirtowanie. Pomidorowa stygnie i pleśnieje. Z umarłych wstaje tęsknota, by znów zaliczyć jakiś romans od zmierzchu do świtu z nieznajomą. Albo po prostu móc to zrobić, legalnie, gdyby tylko chcieli. Obecny partner czy partnerka zaczynają ich irytować coraz bardziej, już dawno skończyliby związek, tylko zaczęli własnie razem mieszkać albo po prostu przywykli. 

Emerytura i zgon.
Po prostu. Liczba chorób rośnie. Trzęsą się ręce. W końcu i tak pojawia się trumna. I tyle w temacie związku, został tani nagrobek. Cztery miesiące czy cztery lata - żadna różnica. Najważniejsze, że już koniec. I spokój. Wiekuisty. Do następnego razu.
Oczywiście czasem śmierć przychodzi szybciej. Taki nowotwór - wchodzisz do domu, a tam obiekt Twoich uczuć rżnie nowy twór, który nie jest Tobą. Czasem zdarza się tragiczny wypadek - na przykład dzielisz się idiotycznym pomysłem, że chciałabyś się przyjaźnić ze swoim eks. Albo tęsknisz za nim jak za przyjacielem. Coś takiego jest jak zerwanie z zapalnikiem zegarowym. 
Mija nieco czasu, przemija żałoba. Jedna z poznanych panienek okazje się interesująca i cyrk rusza na nowo. 
Wszyscy biegniemy w wielkim kołowrotku życia. 

0 komentarze:

Prześlij komentarz