niedziela, 12 kwietnia 2015



Życie. Przedział czasowy zawierający nieco piachu i czerwonych łopatek, sporo gorzały i łatwych dziewczyn, kilka obowiązków, parę chorób i całe mnóstwo narzekania, z czego w większości na kobiety. Taki mamy klimat.


Jestem zwolennikiem narzekania w ogóle. Ten wynaturzony kult szczęścia i zachwytu, podpieprzony gdzieś z wyobrażeń o Ameryce funduje mi zawał płatu czołowego. Wszelkie trzeba myśleć pozytywnie nieodłącznie kojarzą mi się z przytulaniem drzewa i kretynkami, które święcie wierzą w moc dobrych skojarzeń albo inny kretynizm.

Właśnie dlatego należy unikać eko-nawiedzonych panienek. Zaczyna się od przytulania drzew na randkach, a kończy  jarmarkiem rzepy z wolnego wybiegu albo pikietami w tłumie lesb z dredami.

Być może twój facet ma cię w dupie, twoja kobieta stała się przynudzającą pipą, a miłość życia sprzed dziesięciu lat konsekwentnie nie wysyła w środku nocy SMS-a, że cię potrzebuje i masz natychmiast przyjechać. Być może zostało ci sto złotych i jakieś drobne, a do wypłaty jeszcze tydzień. Być może ci gorąco, a w bistro nie mieli smażonego sera. Albo trafił się zły sen i stłukł ulubiony kubek. Może właśnie umierasz, a może po prostu masz chandrę. Liczy się tylko to, że chcesz narzekać. Nie masz prawa ponad czyń swą wolę, jak rzekł kiedyś pewien Fryderyk, którego wykończył później syfilis.

Masz prawo narzekać, bo to twoje życie. I twoja wina. 

Życie nie jest przyjemne. Już założenia nie miało być. Niezależnie od tego ile tekstów o Wojowniku Światła napisze zdziecinniały Coelho, ile motywacyjnych wypocin popełnią czytani przez was blogerzy, niezależnie od tego ile wypijecie i w jakim towarzystwie, życie nie będzie przyjemne. Nie bez walki. Większość powodów przez które masz prawo, nawet obowiązek narzekać, to twoja wina.
Gdzieś w środku nocy znajoma spytała mnie, dlaczego powszechnie psioczy się na ciotopedałów, a nikt nie zajmuje się próbami resocjalizacji. I w samym tym pytaniu już miała rację. Cała rzesza dziewczynek uwielbia narzekać na to, że prawdziwych facetów już nie ma, wyginęli, a ich miejsce zajęły infantylne, uniseksualne, obdarzone dwiema lewicami ciotopedały. Zapominają jedynie, że to one - a właściwie ich starsze siostry - wyhodowały tę degenerację. Jako pierwsze zakrzyknęły, że facet musi wyjść z puszczy i zapomnieć o siekierze, że powinien dbać o skórę i być delikatny, że świat nie oczekuje już od niego neandertalskiej woli przetrwania. Dobrze pamiętam kumpla, który poszedł do liceum dla bogatych dzieciaków z perspektywami. W ciągu kilku tygodni z długich piór została mu młodzieżowa grzywka, gdzieś po drodze kupił kilka koszulek polo i neonowe adidasy. Zaczął mówić, zachowywać się i myśleć jak całość tej bananowej młodzieży. Spytałem go w końcu, po co to wszystko. Odpowiedział jedynie Bo chcę poruchać te fajne dziewczynki od nas.  
Fajne dziewczynki skończyły liceum, pojechały na Erazmusy i obecnie kleją się do Włochów ćpając całymi dniami latte. Kulfony zostały razem z potrzebą prokreacji - rekreacji.
Narzekacie, w swoim małym, waginalnym kręgu. Mnożycie anonimowe, desperackie posty na forach. Twój facet spędza większość życia jako operator jednostki specjalnej przed konsolą? Twoja wina. Przesypia 90% dnia, a nocami wbija dywizje w Lolu? Twoja wina. Jest chytrym burakiem i musisz za niego dawać napiwki? Twoja wina. Wystraszył się pająka, szczura, wyjścia do nocnego po fajki? To przez ciebie. Odreagowuje bekając do twojego ucha, pierdząc i wpychając cię pod kołdrę, a w walentynki rechocząc z zadowolenia wyszczał dla ciebie serce na śniegu? To także twoja wina. 
Wzięłaś kulfona. Od początku wiedziałaś jaki będzie. Nawet jeśli początkowo umiemy udawać perfekcyjnych partnerów, szybko nam wyłazi szydło z wora, a wór z gaci. Pozwoliłaś na to. Dziś grzmot pod kołdrą, jutro nasra ci do buta. Przygarnęłaś kulfona, dałaś mu się zdobyć, a potem nie porzuciłaś go i nie wychowałaś, porzuciłaś samą siebie na pastwę kulfoństwa. Więc płacz, płacz maleńka. Byle koleżankom w rękaw, w pluszowego niedźwiedzia (którego sama sobie kupiłaś) albo w poduszkę. Nie nam. My jesteśmy niewinni.

Standardowy partner większości kobiet. Zanim się zaśmiejesz, idź zrobić swojemu facetowi kanapkę, przecież woła znad komputera.

Chłopcy są w równym stopniu pokrzywdzeni i winni, co dziewczynki. Wciąż mam w pamięci sylwetki kumpli, którym kobiety mówiły, ile kielichów mogą wypić w knajpie. Którzy chowali się z każdym piwem, a potem stali w kolejce po gumy do żucia razem z pijanymi gimnazjalistami. Nie zliczę ilu znajomych dokonywało ekonomicznych cudów, by dopiąć swój miesięczny budżet, bo ich baby -niczym w obozie koncentracyjnym - zamiast imion używały numerów. Kont bankowych. Jakimś cudem dawali się wkręcić w tę logikę bo ja nie mam, a ty masz i chcąc - nie chcąc realizowali kolejne fantazje. Znam facetów, którzy przeżywają mękę siedzenia przy herbacie z teoretycznie przyszłą teściową, kluczących dynamicznie we własnych odpowiedziach, jakby siedzieli na Szucha. Zresztą, niejedna matka swej córki wiele by oddała za lampę świecącą w oczy zięcia i prawo do wbijania w różne śmieszne miejsca ołówków. Narzekają później, że przez tydzień będą zlizywać tynk ze ścian na obiad, bo ich żabcia znalazła śliczną kawiarnię, gdzie dwa kubki lury kosztują tyle, co wór kawy, ekspres i nastoletnia Kolumbijka do obsługiwania go. Albo wydali trzy stówy, bo żabci jakiś szrot wybitnie się spodobał i nie mieli serca odmówić. Znałem typów, którzy na urodzinach kumpli pili wyłącznie piwo, bo na drugi dzień czekał ich obowiązkowy obiad u teściowej. Gości odmarzających na mrozie, bo żabcia zapragnęła spaceru po parku. Rzucali palenie, bo żabcia. Golili brody, bo żabcia. Dymali co chwila do knajpy, bo żabcia jest po kilku piwach i trzeba ją przywieźć. Żabcia nie odróżnia rondla od patelni i zawodowo zajmuje się istnieniem. Ich wina, nie utemperowali żabci na czas, nie postawili twardych granic w tej paranoi. Nie pozbyli się jej. Więc teraz cierpią, narzekają kumplom przy piwie i drżą na dźwięk sygnału SMS przerażeni tym, co jeszcze żabcia mogła wymyślić pod koniec miesiąca.

- Jakie urodziny kumpla?! Mama urządza grilla!

Kształt twojego życia jest twoją winą. Studiujesz coś, czego nie cierpisz? Mogłeś wybrać inny kierunek. Mogłeś zrezygnować po pierwszym roku. Boisz się jutra? Narzekaj na nie, ale to twoja wina. Było się nauczyć chińskiego, mechaniki albo rozkręcić handel skarpetami na bazarze. Boli cię łeb? Twoja wina, było tyle nie chlać. Twoje miasto to nędzne zadupie? Twoja wina, mogłeś się wynieść. Nie cierpisz swojego kraju? Zmień kraj. Sam zazdroszczę ludziom, którzy budzą się w Anglii, Norwegii czy gdziekolwiek i nie muszą myśleć o ZUS-ie i piątaku za godzinę. To jasne, że niektórzy urodzili się lepsi. Nie muszą kombinować nad życiem, bo starzy mają wagon talarów i z chęcią sfinansują pół roku w Stanach swojej jedynaczce. Niektórzy urodzili się cwani, wygadani i potrafią przyciągać do siebie kobiety. Być może jesteś synem nadopiekuńczej matki, która nie wypuszczała cię z domu, żebyś kopał piłkę i wyrosłeś na pipę bez wspomnień. Albo jesteś introwertycznym informatykiem, głupiejesz przy kobietach i najlepiej się czujesz w środowisku wykopowych mireczków. Albo jesteś toksyczną pipą i sama wiesz, że do niczego się nie nadajesz. Narzekaj, ale twoja wina. Pozwalasz sobą powodować, źle się czujesz bez autorytetów i idoli. Masz ponad dwadzieścia lat i słuchasz złotych rad matki. Boisz się radykalizmu, potrzebujesz jakiegokolwiek poradnika w każdym momencie swojego życia. To właśnie ty tworzysz blogerów. Wypełniamy niszę, zapotrzebowanie na guru, który powie ci jak żyć. Ty tworzysz wszystkie gówniane poradniki, które zalegają w księgarniach. 

Narzekaj brzdącu, ile wlezie. Masz prawo. A jak ci się znudzi, zrób coś ze swoim życiem.

0 komentarze:

Prześlij komentarz