czwartek, 25 lutego 2016



Związki miewają problemy. Muszą je mieć, takie jest prawo natury i recepta na szczęśliwe pożycie. Wszystkie moje relacje, w których nie było awantur, kończyły się rekordowo szybko i czasami spektakularnie, podczas gdy te okraszone regularnymi bitwami trwały i trwały. Związek musi mieć awantury. 

Musimy się zrozumieć. Dobra, zdrowa awantura, to awantura o bzdurę. Obydwie strony muszą być równie zajadłe w udowadnianiu swojej racji. Różnica jest wyraźna, jak między zróbmy coś perwersyjnego i kochanie, dzisiaj śpi z nami jeżyk.* Innymi słowy mówiąc: Kłótnia o to, że zerżnęło się matkę swojej dziewczyny na ogół nie wpływa pozytywnie na związek, nawet jeśli matka okazała się lepsza w te klocki.
Pewne rzeczy wyrastają jednak w każdym związku. Prędzej czy później. I nie powinny być źródłem awantur. Jednym z takich kwiatów miłości jest stara, dobra forsa. Nie macie pojęcia, ile związków rozpadło się i rozpadnie z powodu gotówki.

Będziecie wydawać pieniądze w związku. Na każdym jego etapie. Zanim związek się rozpocznie, nawet jeśli nigdy go nie będzie, już nadchodzą wydatki. W tym miejscu nie mogę sobie odmówić anegdoty o Krystianie. Krystian był moim licealnym kolegą. Kolegą - tak zwykło się formalnie mówić o ludziach z klasy, których człowiek znał, bo musiał. Pewnej zimy, w walentynki, umówił się z dziewczyną o wdzięcznym imieniu Natalia, na seans w kinie. Powiedziałbym: zaprosił Natalię, bo w gruncie rzeczy to uczynił, ale dodał, że jest nowoczesny i każdy płaci za siebie. Jakimś cudem Natalia, zamiast zaśmiać się szyderczo, poszła na ten układ. Kino zaskoczyło ich promocją walentynkową: dwa bilety w cenie jednego. Wiecie na jaki pomysł wpadł roztropny Krystian? Na żaden. Ucieszył się, że zostanie mu sześć złotych. To była ostatnia randka. Sześć pieprzonych złotych.
Wielokrotnie uczyłem. Pierwsza randka wymaga zapasu finansów. Nie możecie spędzić jej mieszając palcami drobniaki w kieszeni. Nie wolno wam zakładać, że wypijecie po dwa piwa. Nie możecie powiedzieć kobiecie pij szybciej, bo za 10 minut koniec happy hours. Jeśli jesteś z tych cwaniaków, którzy umawiają się w parku, bo za darmo, musisz założyć milion czynników, które pchną was do knajpki, kawiarni czy do McDonald's. Nawet tak nierealne jak to, że dziewczę zapała potrzebą intymności. Niektórzy chłopcy, o ile można tych podludzi nazwać chłopcami, buntowniczo pytają, dlaczego to oni mają płacić. Wstyd, że muszę tłumaczyć. Bo tak. Takie są zasady. Nie żre się w czapce, witając innych należy podnieść dupę z krzesła, starsi pierwsi podają rękę, a na randce się płaci. Zaprosiłeś na randkę, a to różni się od piwa z kumplem nie tylko tym, że kumpla nie chcesz zerżnąć i nie obmacujesz go po dłoni przy stole. Po kolanie, jeśli dobrze ci poszło. Poza tym, pierwsza randka to kluczowe rozdanie i nie chcesz w oczach kobiety wyjść na chciwego gołodupca, który w przyszłości będzie doił z niej środki i proponował wiecznie randki przed laptopem. Pocieszająco dodam, że kobietę randka również kosztuje. My, chłopcy, wkładamy coś, co nie ma plam z musztardy i najwyżej nabywamy nową maszynkę do golenia, by nie wyglądać jak Rumcajs po odwyku. Bylibyście zaskoczeni, ile kobieta może wydać na siebie przed spotkaniem, wyłącznie po to, żebyście nie wierzyli własnym oczom, szczęściu i szczodrości bogów. 
Jest i druga strona medalu. Kilkukrotnie spotkałem się z kobietami, które na randkę przyjeżdżały mając dwa złote i trzy papierosy. Nigdy nie była to dwukrotnie ta sama kobieta. Zawsze doceniamy, gdy chcesz po którąś rundę piwa iść sama. Doceniamy, gdy przynosisz ją z zaskoczenia. To nas zachwyca. My płacimy, a wy chcecie płacić, nawet wiedząc, że na to nie pozwolimy. Tak działają reguły tej gry. Odstępstwem jest sytuacja, gdy chciałyście się wymigać od spotkania brakiem środków, a my oficjalnie potwierdziliśmy, że środki to nasz problem. Kolejne randki luzują nieco konwenans i bywa, że nie musicie już po randce przez trzy dni jeść dykty, by wyrównać budżet.
Nastaje ten dzień. Oficjalnie jesteście razem i w związku, co swoją powagą potwierdza Facebook i wszyscy, którzy widzieli wasze dwudziestominutowe międzymordzie. Co dalej?
Nie istnieje reguła, która mówi, że od chwili wejścia w związek, każda strona pokrywa połowę kosztów. Jeśli nie umiecie tego ogarnąć w sposób naturalny, to czas wracać do matki. Swojej matki. Pieniądze nigdy nie mają tej samej wartości. Inaczej pozbywa się ich mając 1.5 koła wypłaty, a inaczej, gdy zarabiacie 3.5 koła. Wydanie stówy w jedną noc dwa dni po wypłacie ma o wiele inny smak, niż dwa dni przed wypłatą. Przy okazji - nigdy nie rozumiałem fenomenu facetów, którym przeszkadzałoby to, że ich kobieta zarabia więcej. Dużo więcej. Jak mi szowinizm miły, nie chciałbym być utrzymankiem i pytać o kasę na fajki, ale jeśli zarobię trzy tysiące, a moja kobieta dziesięć razy tyle, to fiut mi nie zmaleje od tego. Czy ktoś może mi wytłumaczyć to zjawisko?

Niektórzy chłopcy mają komiczny dla mnie sposób myślenia. Wchodzą w związek i na tym kończy się ich inwencja. Spotykają się w tej samej knajpie nie dlatego, że tak ją kochają, a dlatego, że jest tam browar za piątkę, a barman czasami da dwie zlewki za frajer. I nie chcą iść w inne miejsce. Nie ruszą dupy do kina, bo co to za randka, zapominając, że teraz chodzi wyłącznie o spędzanie razem czasu. Próbując zaoszczędzić trzy dychy. Co bardziej cwani proponują maraton filmowy od drugiego filmu, bo wtedy nikt nie sprawdza biletów i można, mleheh, za frajer. Zapominają, o co w tym wszystkim chodzi. Wieczni łowcy okazji, królowie przecen i rabatów. Ludzie gotowi zamówić pizzę i popić ją wodą z kranu, bo taniej. 
Na tym polega zarówno miłość, jak i wydawanie forsy, że czasem robi się rzeczy, które nie mają sensu. Może chcecie dobrze, ale Minutka czy inna Saga zalana wrzątkiem i paczka miśków z Biedronki, to nie jest dokładnie ta sama herbata z żelkami, o którą chodziło. Jak durne i kretyńskie nie byłoby wydawanie dziesięciu złotych na kubek takiego gówna. Jedną z zalet związku - o czym większość zapomina - jest możliwość robienia razem wielu rzeczy, w wielu miejscach, bez rabatu od kumpla. 
Na drugim biegunie są imperatorzy. Faceci przeświadczeni o tym, że forsa daje im prawo hegemonii w związku. Płacą - decydują. Płacą - wymagają. Mam nadzieję, że ten stek Ci smakuje mała, bo to nie jedyne ciepłe mięso, jakie będziesz mieć dziś w ustach. Skoro tak bardzo chcesz iść do kina, to pójdziemy na ten nowy, gówniany film o facecie w zbroi, co ma serce z akumulatora z Żuka. Wszystkie typy, które uważają, że skoro zapłacili, to mają prawo wsadzić w dupę, a ona jeszcze powinna jęczeć z zachwytu i krzyczeć po niemiecku, jak ta fajna aktorka. Chłopcy podnieceni tym, że płacą, przypominający o tym w każdej, pieprzonej sekundzie. Ja najebany? Kurwa, pij to swoje chujstwo za dwajścia złotych i daj mi się też bawić! 

Dziewczynki niech się nie cieszą. Świat bogaty jest w pindy, które nie przepracowały w życiu jednego dnia, ale mają fantazje, wyobraźnie, swoje wymarzone życie i ciągną wybranków na sałatki po stówie za talerz kapusty i kiełków nie wiadomo - kurwa - czego. 
Żyją na świecie panienki, które nigdy nie pojęły, że środki finansowe faceta nie służą do zaspokajania ich pragnień. Oburzone, że facet miał forsę na lokacie i całej nie przepieprzył na ich zadowolenie.
Znam dziewczynki, które nie rozumiały, jak można dać trzy i pół stówy za nóż albo przedkładać Hondę Shadow nad wygodny, rodzinny samochód. Tak, próbowały rozporządzać nie swoimi środkami. Mówił, że nie ma kasy na podróż do Wenecji, a kupił karabin na kulki za półtora tysiąca. Co najzabawniejsze, problemy z forsą na ogół generują księżniczki, które nigdy nie zarobiły ani grosza. W najlepszym wypadku raz, pięć dych, jako hostessa. Rok temu. Serdecznie zawsze odradzałem i odradzam wszystkim, ale to wszystkim, kobiety, które nigdy nie pracowały.

Problemy z forsą, posiadaniem jej lub nie, to temat, który się nie kończy. Niektórzy chłopcy mają aparycję goblina, obycie buraka pastewnego i nadwyżki forsy. Po prostu kupują kobietę, rozumieją, że ich zdolność do robienia przelewów jest kluczowa i z tym żyją. Inni próbują żyć w mydlanej bańce, z rozkoszą pompują hektolitry złotówek, bo wspomniała, że chce lustrzankę, a kiedy dziewczę ma dość życia w tym stylu, nagle budzą się z ręką w dupie i pretensjami w głosie. Ale jak to? A uczucia? Znam też kobiety, które sądziły, że można kupić faceta i uznawały związek za kolejny abonament, bo im się zbliżenia z płatnościami zbliżeniowymi myliły. Żyłem z taką i nie trwało to długo, mimo że w tamtym okresie zarabiałem tyle, ile dzisiaj wydaję na tydzień, jeśli mnie poniesie fantazja. I nawet nie niósł mnie romantyzm, a zwykłe zmęczenie.
Nie zliczę ile razy problemem w związku było to, że ona chciała jechać do Indii na wakacje, a on właśnie się cieszył, że wystarczy mu forsy na tydzień w Bieszczadach. Tudzież pod inną gruszą. Dziewczę nie rozumiało, dysonansu finansowego.
Chłopców, którzy regularnie ciągali kobietę do knajp z rzemieślniczym piwem, bo stary zrobił im przelew, to ja nawet nie zliczę. Nie było zmiłuj, wysublimowane podniebienie nie mogło zdzierżyć koncernowego syfu, musiało się raczyć palonym, amerykańskim ale z nutą czegośtam, 3 dychy za butelkę.
Ostatnia rewelacja, na jaką trafiłem, to facet, który zarabia naprawdę solidnie, jest w związku kilka lat i nie chce zamieszkać z kobietą, bo woli odkładać kasę, dobrze mu u mamy, a spotykać i tak się mogą u niej. Ciąg dalszy tej historii, która przecież trwa, można sobie łatwo dopisać. 

Tak właśnie powstają tragedie miłosne oparte o forsę. A przecież wystarczy użyć czasem mózgu. Zrozumieć, że można nie mieć forsy, zrozumieć, że można ją mieć. Widzieć różnicę między zbieraniem na coś, robieniem oszczędności i zwykłym kolekcjonowaniem hajsu. 


Sześć złotych, na litość, chciał zaoszczędzić sześć złotych, jak to możliwe...


* mam nadzieję, że wszyscy znają dowcip dzisiaj śpi z nami jeżyk. Zwłaszcza, że to klasyka.

0 komentarze:

Prześlij komentarz