czwartek, 14 maja 2015




Znam taką zabawną anegdotę:
Stanisławski i Niemirowicz-Danczenko spacerują po korytarzu Teatru Artystycznego. Nagle pojawia się biegnący bardzo szybko student, zwala ich z nóg, po czym zaczyna przepraszać. Na to Niemirowicz-Danczenko:
- Młody człowieku, co ty sobie wyobrażasz?! Latasz jak szalony po świątyni sztuki! Przed tobą jeden z najlepszych na świecie reżyserów i pedagogów. A ja, wasz pokorny sługa też niemało zrobiłem dla sztuki. Powinien się Pan zapaść po ziemie ze wstydu!!! Student czerwieni się, potem blednie, no koniec jakby znikł lub stał się niewidzialnym. Wtedy Niemirowicz-Danczenko odwraca się do Stanisławskiego i mówi:
- Konstantin Siergiejewicz, w czym to nam tak bezpardonowo przerwano? Ach, tak: wiec, biorę ją rozumiesz, kompletnie pijaną.. za dupę..
Kultury i sztuki mam codziennie kilogramy. Taki fach i taka natura. Śpię na legowisku zrobionym z książek, a sąsiedzi wiedzą, że nie warto tłuc w sufit, bo jeśli tynki zrywa Cwał Walkirii, to jestem pod prysznicem. Czasem smutnym okiem przejrzę afisze teatralne, licząc, że grają coś więcej niż Boga Mordu po raz setny, albo Caravaggio namaluje Amora Zwycięskiego, wyglądającego jak alegoria wszelkich toksycznych miłości i budzi się we mnie zachwyt. Poetów również znam, choć głównie przez nich podpadam na studiach, jak wtedy, gdy nazwałem Wittlina niemęską pipą, która nie umie się adaptować do warunków pola walki. Nawet maswerk od narteksu odróżniam.
Z kulturą wyższą czy klasyczną znam się więc całkiem przyzwoicie i jako człowiek obyty oraz wykształcony mogę wam - słowami wybitnego Polaka - coś o niej powiedzieć: Pierdel, serdel, burdel. 

Odkąd sięgam pamięcią, zawsze uczyłem was jednego. Klasykę trzeba znać, przynajmniej tę literatury. Wszyscy muszą. Kafelkarze, informatycy, dziwki, pijacy i włóczędzy. Ile klasyki? Ile tylko zdołają - vita brevis, ars longa. Niniejszym przedstawiam drugą stronę medalu: znać nie znaczy zgłębić. Ani lubić.
Kanon literatury bardzo często okazuje się koszmarny i niezjadliwy. W najlepszym wypadku nie wiadomo o co chodzi, w najgorszym wiadomo, ale i tak nic z tego nie wynika. Rok temu dorwałem gdzieś u bukinistów Pożegnanie z bronią Hemingwaya. Ktoś pochwalił mój gust, a ja gładko skłamałem, że chcę sobie odświeżyć - wstyd było przyznać, że nigdy nie czytałem. Przecież klasyka, Hemingway, Pożegnanie z bronią. Prawdziwa literacka uczta. Ta.
Literacka uczta okazała się czymś na kształt zapiekanek z wrocławskiego dworca, z epoki, kiedy był w remoncie. Powieść traktuje o facecie, który jest na froncie. Biega z sanitariuszami, pije, pali i znajduje sobie niezłą dziewczynę. Zostaje ranny, przenoszą go do szpitala, a ona podąża za nim jako sanitariuszka. Facet leży w tym szpitalu pije, pali i ma niezłą dziewczynę. Potem gdzieś wyjeżdżają, a on pije, pali i wciąż ma niezłą dziewczynę. Później dezerteruje, bo nie chce na wojnę, tylko chce pić, palić i mieć fajną dziewczynę. Dezercja się udaje, gość pije, pali, ma niezłą dziewczynę i dzieciaka w perspektywie. Nadchodzi dzień porodu, dziewczyna umiera. Całość mdła jak nieszczęście i wypełniona tak kretyńskimi dialogami, że ręce opadają.
 - Najmilsza - powiedziałem - Czy to nie cudownie, żeś przyjechała?
- To nie było takie trudne. Może być trudniej zostać.
- Musisz zostać - odparłem - Ach, jesteś cudowna (...)
- Ne można - powiedziała - Jesteś zanadto osłabiony.
- Wcale nie. Chodź.
- Nie. Nie masz dość sił.
- Owszem, mam. Mam. Proszę cię.
- Kochasz mnie?
- Kocham Cię.
- Posłuchaj jak nam serca biją.
- Co tam serca! Chcę ciebie. Wariuję za tobą.
- Naprawdę mnie kochasz? (...)
I w ten sposób przez całą książkę. Właściwie o wiele gorzej, bywają dialogi tego typu o pieczonych ptakach, czytaniu gazet albo ilości zerżniętych panienek. Cały klucz tkwi w tym, że Hemingway z natury pisał wyłącznie krótkimi słowami. Dwie, trzy sylaby. Sednem jest to, że w tej powieści absolutnie nic się nie dzieje. Jest jak mydło. W płynie. Wypełnione gównianymi dialogami o niczym. Wymieniać w ten sposób mógłbym naprawdę długo. Zbrodnia i kara? Zaczyna się nieźle, świetna koncepcja, wędrówka przez miasto człowieka przerażonego samym sobą. Następny rozdział, bohater znów wędruje. I znów. Czytałem to jako gówniarz i muszę nadrobić. Chociażby dlatego, że nie dokończyłem, a jestem ciekaw, czy chociaż na koniec on robi coś innego, niż spacerowanie po ulicach. Anna Karenina? Można zgłupieć próbując spamiętać kto komu dał dupy, kto kogo kochał i kto kogo nie chciał. To gorsze niż ustalanie kto był czyim synem u Tolkiena. Ponownie - nieco boję się tego osądu, czytałem lata temu, a wtedy odbijałem się od masy książek, bo byłem gówniarz, profilaktycznie zapamiętajcie przekaz, nie przykłady. Literatura polska? Tu dopiero jest burdel, że proszę siadać. Wariacje pocztowe Kazimierza Brandysa - pasjonująca powieść epistolarna, na kartach której jeden facet zjadł własną nogę w cerkwi, drugi zerżnął małpę, a potem są jeszcze większe idiotyzmy. Oczywiście koncepcja jest niezła, kolejne listy wysyłają do siebie kolejne pokolenia, tym samym ilustrując całkiem nieźle obraz Polski. Tylko kogo to obchodzi, skoro gość właśnie wydymał orangutana? Gombrowicz? Do czytania tego absurdu trzeba specjalnych opracowań, gdy spytałem prowadzącego ćwiczenia w jaki sposób czytano Witolda po premierach, zanim pojawiły się interpretacje usłyszałem jedynie zakłopotane No wie pan...to po prostu było wtedy modne... Poeci? Istnieje taka paskudna zmaza na honorze polskiej literatury, która nazywa się futuryzm. Co się wtedy, moi mili, odpierdalało w literaturze, tego żadne słowa nie ujmą. Pierdel, serdel i burdel. tam-tam TAM tam-tam-tam TAM - jeden z wersów flagowego wręcz wiersza futurystycznego, pióra czołowego poety - futurysty Stanisława Młodożeńca. Resztę zostawiam waszej wyobraźni.
Dobra, przerwa na kolejną anegdotkę, wprost ze wspomnień Gustawa Holoubka:

W jednym z teatrów na próbie Kalina Jędrusik zapaliła papierosa. Na scenie nie wolno palić papierosów. Zbliżył się strażak i powiedział: "Proszę zgasić papierosa, bo tu nie wolno palić". A Kalina, jak to Kalina, z wdziękiem odparła: "Odpierdol się strażaku". I on strasznie się zamyślił, poszedł za kulisy i tam trwał jakiś czas. Potem nabrał powietrza, wrócił na scenę, ale tam już nie było Kaliny, tylko Basia Rylska. On jednak tego nie zauważył, bo oczy zaszły mu bielmem z wściekłości, i krzyknął do Rylskiej: "Ja też potrafię przeklinać, ty kurwo stara!". Kompletnie zdumiona Basia pobiegła do Edwarda Dziewońskiego, który był reżyserem spektaklu i powiedziała mu, że strażak zwariował, bo ją zwyzywał bez żadnego powodu. Dziewoński strasznie się zezłościł, poszedł do strażaka i powiedział: "A pan jest chuj!". Ale to był już inny strażak...
Klasyka to jedno, a literatura piękna drugie. Nieustannie powtarzam wam, że czytanie wyłącznie fantastyki czy norweskich kryminałów jeszcze nikogo nie uczyniło mądrzejszym. Naprawdę, kubek z rozpuszczalną, bezkofeinową i stos książek o gonieniu smoka z widłami nie posiada znamion wybitnego intelektualizmu. Jest prostą rozrywką, jak krata piwa i sześć sezonów Californication z rzędu. Klasyczna literatura, taka bez dymania elfek i złamanych mieczy, czerpie z życia, jego brudnej magii, może natchnąć lub wybebeszyć człowieka, odciąć od istnienia...
...no chyba, że nie. Literatura piękna to takie miejsce, gdzie człowiek nie umie odróżnić cyrku od burdelu. Prawdziwy gabinet osobliwości. Dawniej pisarze chodzili po knajpach, pili wódkę i najwyżej dali komuś w pysk. To była kontrowersja i kreowanie wizerunku. Dziś jeden przebiera się za klauna po lobotomii i jest słynny z czapki, a drugi robi sobie zdjęcia goły, trzymając wokół jaj naręcze swoich książek. Nie wiadomo jakim cudem, patrząc na obfitość mięśni. W wolnych chwilach od dyżurów w gabinecie osobliwości wpadają na pomysły jak zabawa z formą, które polegają na przedstawianiu treści od końca albo pisaniu narzeczem gimnazjalistek z Raszyna. Oczywiście zawsze pojawi się głos zachwyconych krytyków i recenzentów. Jestem chyba największą porażką polonistyki, bo po trzech latach dalej kurwa nie mam pojęcia o co w tym chodzi. Hłaskę potrafię cytować z pamięci całymi linijkami, a z Masłowskiej zapamiętałem jedynie Co kurwa, lej tę colę! i tu kończy się moje pole do popisu. Poezja to w ogóle osobna kwestia, bo let's kohelet Bargielskiej do dzisiaj budzi we mnie dreszcze. Ale ja jestem prostakiem i mnie trzeba prostackiej poezji w stylu Kruka Poego, inaczej się gubię i nie umiem odnaleźć kontekstu. W tym miejscu muszę oddać honory Oldze Tokarczuk za jej Księgi Jakubowe. Potężne i niezwykle dopracowane tomiszcze.

Przykładowy twórca młodego pokolenia. Podpieprzone od Beka z literatury polskiej po 1989 roku.

Na tym tle popkultura zarzyna literaturę piękną jak świniaka na święta. Zdarzają się owszem wpadki jak Fiolet Magdaleny Kozak czy Złota Żmija Sapkowskiego, ale za to jak Komuda zrobi dwa tomy o Villonie, to pozostaje tylko postawić mu piwo i prosić o autograf. Nie wspominając nawet nazwiska Cherezińskiej, którą - obiecuję sobie to od dawna - skompletuję całą. Podobnie jak wspomnianego Jacka nad Jackami. Dlatego właśnie tak zabawne są momenty, gdy twórcom książek popkulturowych odbiera się prawo do tytułu literata, pomija ich w konkursach i nagrodach, a później człowiek czyta, że autorka łka, bo dostała za rok pracy niecałe osiem tysięcy, a dobry pisarz fantasy wyciąga piątkę miesięcznie. I to bez robienia z siebie pajaca.


Nie ma ani jednego powodu byście ignorowali sztukę wyższą, klasyczną, czy jakkolwiek chcecie ją nazwać. Z drugiej strony, nie ma też powodu, byście przyjmowali ją w całości jako wybitną, bo inni tak twierdzą. Ostatnimi czasy marzy mi się reprodukcja Szału Uniesień Podkowińskiego. Jednocześnie wciąż pamiętam dzień, w którym pewna kobieta z zachwytem pokazała mi obraz z nurtu sztuki abstrakcyjnej. Mimo całego obycia, bogatej wiedzy i trzydziestu godzin ćwiczeń z Wiedzy o kulturze prowadzonych przez przepiękną, rudowłosą łanię, widziałem tam pieprzony kwadrat. I wciąż go widzę.
Podobno muzykę klasyczną najbardziej doceniają ci, którzy rozumieją zapis nutowy i potrafią sobie wyobrazić rozmach. Dość prawdopodobne, bo ja nie umiem znieść tych wszystkich uwertur, koncertów smyczkowych i pitolenia. A Wagnera kocham sercem całym. Szopen niczym nie różnił się od Rolling Stonesów, zresztą za jakieś sto lat Beatlesi będą Szopenem. Możecie mieć w dupie Bacha i Czajkowskiego. Tylko sprawdźcie najpierw czy tam są.

 Kto dotarł aż tutaj, temu należy się nagroda. Naści anegdotkę!

Moskwa, połowa lat 20-tych. Zima. Piździ. Nastoletni chłopiec bawi się śnieżkami na podwórku. Nagle słychać dźwięk rozbitego szkła. Wybiega typowy rosyjski dozorca z miotłą - srogi, ze świńską mordą, ubrany w waciak i uszankę. Zaczyna biec za chłopakiem. A ten uciekając tak sobie myśli: "Po co, no po co to wszystko? Po co, skoro ja już dawno nie jestem małym chłopcem. Po co te śnieżki i ci koledzy z podwórka? Odrobiłem już lekcje, wiec czemu nie siedzę w domu i nie czytam książki mojego ulubionego pisarza Ernesta Hemingwaya?"
W tym samym czasie. Hawana. Ernest Hemingway siedzi w swoim gabinecie w podmiejskiej willi. Kończy właśnie kolejną powieść, rozmyśla: "Po co, no po co to wszystko? Jak mi wszystko już obrzydło, ta cała Kuba, te plaże, banany, trzcina cukrowa, te upały.. Pije jakiś syf z marynarzami lub staram się nadać nutę romantyzmu cuchnącym rybakom. Czemuż nie jestem w Paryżu i nie siedzę ze swoim najlepszym przyjacielem Andre Maurois w towarzystwie dwóch pięknych kurtyzan, popijając poranny aperitif i debatując o sensie życia?"
W tym samym czasie. Paryż. Andre Maurois leży w swojej sypialni, spogląda na kurtyzanę, myśli: "Po co, no po co to wszystko? Jakże ja ma dość tego Paryża, tych gruboskórnych Francuzów, tej wieży Eiffla z której ptaki srają mi na głowę. Upijam się każdego dnia, głupieje od tych dziwek i dymu papierosów. Dlaczego nie jestem teraz w Moskwie, gdzie chłód i śnieg? Czemu nie siedzę teraz z moim przyjacielem Andriejem Płatonowem przy stakańciku wódki, rozmawiając o wieczności...?"
W tym samym czasie. Moskwa. Zima. Piździ. Andriej Płatonow w waciaku i uszance goni jakiegoś wyrostka powtarzając sobie w myśli: "Jak go złapię to zaj**ię, zaj**ię ja psa!!!`


0 komentarze:

Prześlij komentarz