Nie znam nikogo z innym podejściem.
W życiu każdego mężczyzny przychodzi ten dzień. Przez niebo galopuje Dziki Gon, księżyc otacza czerwona łuna, a w domu nie ma absolutnie niczego. Skończyło się żarcie, kawa, srajtaśma a nawet poszła się pieprzyć żarówka i lejąc w nocy trzeba używać metody "Ciepło w nogę - źle celuję". Nie ma rady, sama Biedronka nie wystarczy, pora jechać do hipermarketu.
Przygoda zaczyna się już na przystanku. Jako osoba niezmotoryzowana jeżdżę darmowym autobusem.
Problem w tym, że najpierw ów autobus sam musi dojechać, a lubi się spóźnić. Mam więc czas, by posłuchać historyjek o wnukach i żylakach albo sobie zwyczajnie zamarznąć. I kiedy już poddaję się słodkiej hipotermii, a temat żylaków niebezpiecznie zmierza w stronę hemoroidów, na ratunek przybywa kierowca w białym karawanie. Teraz jeszcze tylko przejazd, wysiadka i jestem na miejscu.
Dopalam papierosa - zawsze muszę zapalić przed wejściem, inaczej nie doczekałbym wyjścia - i wchodzę. Z wózkiem i z rozpędem jednocześnie. Zapominając o jednym - zawsze, ale to kurwa bezwzględnie zawsze, ze wszystkich wózków w sklepie wybiorę ten spieprzony, którego koła chodzą jak Azjatka po nocy z murzynem. W efekcie końcowym czuję się jak idiota wchodząc w zakręty metalowym koszykiem na kółkach tak, jakby to był rozpędzony TIR.
Teraz pozostaje się skupić. Mniej więcej pamiętam rozkład produktów na terenie sklepu i wiem co chcę kupić. Tu gdzieś powinno być psie żarcie...
...ale go oczywiście nie ma, bo jakiś specjalista od sprzedaży, geniusz w lakierkach, wymyślił, że szukając określonego produktu wrzucę do kosza kilka innych, nieokreślonych i zmienia - zasraniec - układ towarów co kilka tygodni. Rotacja jak w Afganistanie. Pozostaje mi więc wędrówka od alejki do alejki, istna droga krzyżowa z losowymi przystankami. Chwilami nawet mam ochotę coś kupić. Sęk w tym, że nie mam możliwości, bo wszędzie, dosłownie wszędzie, stoją baby o posturze czołgu i godzinami wybierają na przykład słoik majonezu. Im dłużej się rozglądam, tym bardziej mam wrażenie, że to jakaś rekonstrukcja bitwy pod Kurskiem, a nie hipermarket. W międzyczasie kolejna hostessa informuje mnie, że przy zakupie trzech kremów do rąk dostanę palnik gratis. Nawet byłem zainteresowany, niestety źle zrozumiałem dziewczę, gdyż jakiś gówniarz darł ryj niedaleko - zapewne w okolicy jest stoisko z zabawkami. Chodziło jej o pilnik. Wyjaśniam uprzejmie, że jako prawdziwy mężczyzna manicure robię sobie szlifierką kątową i idę dalej.
O. Atrakcyjna kobieta rozdaje kluski. Przekąsiłbym. Kluskę.
Nagle moim oczom ukazuje się coś, co porównać można jedynie do Luftwaffe atakującego Warszawę. W chwili gdy dziewczę wykłada kolejne porcje na tacę słyszę świst rozcinanego powietrza. Rozglądam się i widzę wzorowy lot koszący. Cała eskadra w Fockewózkach.
Podlatują, koszą kluskę, wpychają ją sobie do ust jeszcze w pędzie, zawracają i na pełnym gazie druga runda, zanim darmowe żarcie się skończy.
Teraz jestem już pewien. To nie hipermarket, to jakiś festiwal rekonstrukcyjny o tematyce II Wojny Światowej.
Wystarczy mi wrażeń, idę do kasy. Kolejka powoli się przesuwa, w końcu docieram do taśmy, wykładam swoje zdobycze. I mam wrażenie, że jestem pod prysznicem w więzieniu. Gorąco, tłok i ktoś co chwilę wjeżdża mi w dupę. Tyle dobrze, że wózkiem. Tyle źle, że w ogóle to robi. Spoglądam przez ramię - oczywiście jakiś emeryt, z tych co to nie o taką Polskę walczyli. Sądzi, że jeśli wgniecie mi pośladki, to też się zmieści. A tymczasem przede mną - klasyka gatunku - jakiejś babie coś się nie zgadza. Bo miały być 2 pary rajstop za 8 zł, a są za 10. I ona protestuje. Przesuwam wzrok na kasjera - Gdzie ja kurwa, głupi, stanąłem. W kasie obsługiwanej przez osiemnastoletniego chłopaczka o wyglądzie utuczonego Harrego Pottera, który dostał zlecenie z agencji pracy tymczasowej. Utknąłem. Z tyłu spychacz analny, z przodu rajstopy, a po środku maturzysta. Nie powinienem wybuchać, muszę zacząć panować nad sobą...
- Wezmą jakiegoś matoła do pracy i potem nic się nie zgadza!
...ale od jutra. Ten chłoptyś może na coś zbierać. Może chce gdzieś zabrać dziewczynę. A może ma krucho w domu i dlatego tkwi w pikającym kurniku przez 8 godzin za równowartość trzech paczek fajek.
Najpierw upuszczam portfel. Prosto na swoje buty. Żeby go podnieść robię gwałtowny krok w tył i wypinam się.
Słyszę ciche sapnięcie. Idealnie. Analny Terrorysta dostał rurą własnego wózka prosto w żołądek. Teraz ta z przodu. Przymykam na chwilę oczy, chcę by nadchodząca chwila zapadła mi w pamięć niczym liść schowany między kartami książki.
-Szanowna pani, może zróbmy tak. Ja pani oddam te brakujące dwa złote, a pani w końcu pójdzie z tymi rajtuzami w cholerę, bo mi słabo i nie chcę narzygać na pani buty.
Dla efektu łapię się za żołądek.
Po chwili mogę obserwować jak rośnie kwota, którą będę musiał zostawić w kasie maturzysty.
Najgorsze za mną.
Wszystkie sytuacje są prawdziwe. Zresztą, co się będę tłumaczyć, sami macie dokładnie tak samo, nie?