wtorek, 22 października 2013






Nie znam nikogo z innym podejściem.












W życiu każdego mężczyzny przychodzi ten dzień. Przez niebo galopuje Dziki Gon, księżyc otacza czerwona łuna, a w domu nie ma absolutnie niczego. Skończyło się żarcie, kawa, srajtaśma a nawet poszła się pieprzyć żarówka i lejąc w nocy trzeba używać metody "Ciepło w nogę - źle celuję". Nie ma rady, sama Biedronka nie wystarczy, pora jechać do hipermarketu. 
   Przygoda zaczyna się już na przystanku. Jako osoba niezmotoryzowana jeżdżę darmowym autobusem.
Problem w tym, że najpierw ów autobus sam musi dojechać, a lubi się spóźnić. Mam więc czas, by posłuchać historyjek o wnukach i żylakach albo sobie zwyczajnie zamarznąć. I kiedy już poddaję się słodkiej hipotermii, a temat żylaków niebezpiecznie zmierza w stronę hemoroidów, na ratunek przybywa kierowca w białym karawanie. Teraz jeszcze tylko przejazd, wysiadka i jestem na miejscu. 
   Dopalam papierosa - zawsze muszę zapalić przed wejściem, inaczej nie doczekałbym wyjścia - i wchodzę. Z wózkiem i z rozpędem jednocześnie. Zapominając o jednym - zawsze, ale to kurwa bezwzględnie zawsze, ze wszystkich wózków w sklepie wybiorę ten spieprzony, którego koła chodzą jak Azjatka po nocy z murzynem. W efekcie końcowym czuję się jak idiota wchodząc w zakręty metalowym koszykiem na kółkach tak, jakby to był rozpędzony TIR. 
   Teraz pozostaje się skupić. Mniej więcej pamiętam rozkład produktów na terenie sklepu i wiem co chcę kupić. Tu gdzieś powinno być psie żarcie...
...ale go oczywiście nie ma, bo jakiś specjalista od sprzedaży, geniusz w lakierkach, wymyślił, że szukając określonego produktu wrzucę do kosza kilka innych, nieokreślonych i zmienia - zasraniec - układ towarów co kilka tygodni. Rotacja jak w Afganistanie. Pozostaje mi więc wędrówka od alejki do alejki, istna droga krzyżowa z losowymi przystankami. Chwilami nawet mam ochotę coś kupić. Sęk w tym, że nie mam możliwości, bo wszędzie, dosłownie wszędzie, stoją baby o posturze czołgu i godzinami wybierają na przykład słoik majonezu. Im dłużej się rozglądam, tym bardziej mam wrażenie, że to jakaś rekonstrukcja bitwy pod Kurskiem, a nie hipermarket. W międzyczasie kolejna hostessa informuje mnie, że przy zakupie trzech kremów do rąk dostanę palnik gratis. Nawet byłem zainteresowany, niestety źle zrozumiałem dziewczę, gdyż jakiś gówniarz darł ryj niedaleko - zapewne w okolicy jest stoisko z zabawkami. Chodziło jej o pilnik. Wyjaśniam uprzejmie, że jako prawdziwy mężczyzna manicure robię sobie szlifierką kątową i idę dalej. 
O. Atrakcyjna kobieta rozdaje kluski. Przekąsiłbym. Kluskę. 
Nagle moim oczom ukazuje się coś, co porównać można jedynie do Luftwaffe atakującego Warszawę. W chwili gdy dziewczę wykłada kolejne porcje na tacę słyszę świst rozcinanego powietrza. Rozglądam się i widzę wzorowy lot koszący. Cała eskadra w Fockewózkach. 
Podlatują, koszą kluskę, wpychają ją sobie do ust jeszcze w pędzie, zawracają i na pełnym gazie druga runda, zanim darmowe żarcie się skończy.  
Teraz jestem już pewien. To nie hipermarket, to jakiś festiwal rekonstrukcyjny o tematyce II Wojny Światowej. 
   Wystarczy mi wrażeń, idę do kasy. Kolejka powoli się przesuwa, w końcu docieram do taśmy, wykładam swoje zdobycze. I mam wrażenie, że jestem pod prysznicem w więzieniu. Gorąco, tłok i ktoś co chwilę wjeżdża mi w dupę. Tyle dobrze, że wózkiem. Tyle źle, że w ogóle to robi. Spoglądam przez ramię - oczywiście jakiś emeryt, z tych co to nie o taką Polskę walczyli. Sądzi, że jeśli wgniecie mi pośladki, to też się zmieści. A tymczasem przede mną - klasyka gatunku - jakiejś babie coś się nie zgadza. Bo miały być 2 pary rajstop za 8 zł, a są za 10. I ona protestuje. Przesuwam wzrok na kasjera - Gdzie ja kurwa, głupi, stanąłem. W kasie obsługiwanej przez osiemnastoletniego chłopaczka o wyglądzie utuczonego Harrego Pottera, który dostał zlecenie z agencji pracy tymczasowej. Utknąłem. Z tyłu spychacz analny, z przodu rajstopy, a po środku maturzysta. Nie powinienem wybuchać, muszę zacząć panować nad sobą...
- Wezmą jakiegoś matoła do pracy i potem nic się nie zgadza!
...ale od jutra. Ten chłoptyś może na coś zbierać. Może chce gdzieś zabrać dziewczynę. A może ma krucho w domu i dlatego tkwi w pikającym kurniku przez 8 godzin za równowartość trzech paczek fajek. 
Najpierw upuszczam portfel. Prosto na swoje buty. Żeby go podnieść robię gwałtowny krok w tył i wypinam się. 
Słyszę ciche sapnięcie. Idealnie. Analny Terrorysta dostał rurą własnego wózka prosto w żołądek. Teraz ta z przodu. Przymykam na chwilę oczy, chcę by nadchodząca chwila zapadła mi w pamięć niczym liść schowany między kartami książki.
-Szanowna pani, może zróbmy tak. Ja pani oddam te brakujące dwa złote, a pani w końcu pójdzie z tymi rajtuzami w cholerę, bo mi słabo i nie chcę narzygać na pani buty. 
Dla efektu łapię się za żołądek. 
Po chwili mogę obserwować jak rośnie kwota, którą będę musiał zostawić w kasie maturzysty. 
Najgorsze za mną.


Wszystkie sytuacje są prawdziwe. Zresztą, co się będę tłumaczyć, sami macie dokładnie tak samo, nie?

13 komentarze:

  1. Lepiej bym tego nie ujęła. Na szczęście mam mężczyznę, którego mogę wysłać po zakupy pod groźbą zaprzestania gotowania i sprzątania.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten tekst jest tak bardzo prawdziwy...

    OdpowiedzUsuń
  3. Gdybym miała zacytować dobre momenty tego tekstu - musiałabym wkleić całość :D (nie jest to pojedyncza opinia, dodam)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano, Kuc się w końcu zaczyna rozkręcać z pisaniem. Dobry tekst wypluł.

      Usuń
  4. Jeszcze brakuje o tym, że zawsze znajdą się nadgryzione bułki albo otwarte opakowanie czegoś, co powinno być w lodówce wciśnięte w jakąś losową półkę w sklepie. I gdzie tu jest puenta? Powrót z siatami autobusem?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pointa jest w tym, że hipermarket to jakiś pieprzony koszmar.
      I w tym, że nie da się w nim nie wkurwić.
      I dodatkowo w tym, że kasjer w takim sklepie ma naprawdę paskudną pracę i jeśli można mu trochę uprzyjemnić dzień - na przykład goniąc upierdliwego klienta, to należy to zrobić.

      Usuń
  5. Tekst jest dobry, nawet bardzo, jakżeby inaczej. A co do marketów to jedną z tych rzeczy, które irytują mnie niemiłosiernie jest to, że kasy "do 10 produktów" zawsze mają obłożenie over9000 klientów (którzy często mają znacznie więcej produktów niż 10), a obsługiwane są przez najbardziej nieogarniętych kasjerów. I stoję z tym piwem/chipsami/sokiem, po które wstąpiłam, bo akurat było po drodze na imprezę dostając kurwicy, bo pani kasjerka nie potrafi wbić kodu albo ktoś nie zważył marchewki. Jak jadę po większe zakupy (co zdarza się rzadko - uroki mieszkania z rodzicielami) to już staram się uzbroić w odpowiednią dozę cierpliwości.
    Also, nie wspomniałeś o dzieciach w sklepie, które imho potrafią być esencją wszelkich rzeczy wkurwiających.

    OdpowiedzUsuń
  6. Do dzisiaj nie zapomnę chwili, w której dopadł mnie atak bólu żołądka z głodu, a w okolicy był jedynie hipermarket. Pobiegłam po jakąś bułkę, każda z siedemnastu kas była atakowana przez 20 osób z pełnymi wózkami, ale na szczęście w oddali była jedna, mała, dla klientów posiadających maksymalnie 5 produktów. Stało przy niej dziesięciu cholernych studentów, mieli od groma sprzętu takiego jak wóda, chipsy i zapojki, a każdy z nich płacił za pięć produktów! Bo nie chciało im się stanąć w kolejce! Damn you, hipermarkecie!

    OdpowiedzUsuń
  7. "A tymczasem przede mną - klasyka gatunku - jakiejś babie coś się nie zgadza." Się popłakałam prawie. A akcję kryptonim "Rurą w Żałądek" ledwo byłam w stanie czytać XD

    OdpowiedzUsuń
  8. W takich hipermarketach najlepsze są ekspedientki, które zapytane, czy jest może jakiś towar na sklepowych półkach, odpowiadają: "Ja nie wiem, ja tu tylko pracuję".

    OdpowiedzUsuń
  9. Majtki spadają Drogi Kucu, gratulacje

    OdpowiedzUsuń
  10. Mam na temat hipermarketów własną teorię: jest to nie mniej, nie więcej, a wynalazek żydo/komucho/lewako/(wpisz co cię nakręca)/satano - masonerii, mający na celu wzbudzenie w - z natury dobrych i spokojnych ludziach - wszelkich uśpionych pokładów nienawiści, grzechu i rozpasania. Naturalnie celem odciągnięcia od jedynej słusznej wiary (i nabożeństw)

    A osobiście opanowałem "zen zachowania zdrowia umysłowego w hipermarkecie" i nawet lubię ten sposób zakupów.
    A tak serio.
    Posturę mam raczej czołgową, więc tłum nie jest problemem. Jak mi się jakieś kurestwo wkręci w kółka (bo się zagapiło na promocję, bo mamusia nie dopilnowała, bo ja tu tylko na moment wózek zostawiłem/am), rozjeżdzam. Jak przypadkiem się ktoś zaczyna drzeć, bo mu się kurestwo w moje kółka zawinęło/odbiło/zostało przepchnięte, przestaje jak zobaczy na co się drze. :)

    A co do samych zakupów... Analityczny umysł i mimowolne zapamiętywanie cen określonych produktów pozwala mi w 3,5h obskoczyć 3 hipermarkety, biedronkę i lidla i nie zostawiając całej jałmużny (nie nazwę tego wynagrodzeniem) zaopatrzyć się na cały miesiąc.
    Acz jak czytam historię kasową..... Story of my life, bro.... Story of my life
    I tak, robię to w weekend
    Ale: resztę weekendu mogę poświęcać na oddawanie czci złotym bożkom własnej produkcji.

    OdpowiedzUsuń