poniedziałek, 17 marca 2014


Klątwy i koszmary dnia powszedniego

Zasadniczo, najważniejszy w tekście jest początek i koniec. Wsadzenie na początek wiersza to samobójstwo dla tekstu. Tyle że mam to w dupie. Zresztą, napisanie tekstu na kilkanaście stron też miało być strzałem w głowę, a jakoś to przeżyłem. Wy zresztą też. 

Charles Baudelaire - Epilog
Z sercem pełnym radości wszedłem na wzniesienie,
Skąd widać miasto w jego rozległości całej,
Szpital, lunapark, czyściec, piekło i więzienie,
Gdzie wszystkie potworności jak kwiat wybujały,
Ty wiesz, patronie mojego strapienia, Szatanie,
Że oczy me łez pustych wylewać nie chciały,
Lecz jak stary rozpustnik, potwornym kochaniem
Chciałem się upić w starej gamratki ramionach.
Jej czar piekielny odmładza mnie nieprzerwanie.
Ty, co śpisz jeszcze, w płótna świtu otulona,
Ciężka, kaszląca, albo pyszna w lamowanych
Szczerozłotem mrocznego wieczoru zasłonach.
Kocham cię, o, stolicy hańby! Kurtyzany,
Bandyci, często ofiarujecie rozkosze,
Których smak jest grubiańskim profanom nieznany.

Tak Baudelaire zachwycał się Paryżem. Piękny obraz dekadencji, pochwała brzydoty. Moje zainteresowanie budzą zwłaszcza te rozkosze oferowane przez kurtyzany i bandytów. Jakże mógłbym więc powstrzymać się przed sporządzeniem własnej listy wybitnych rozkoszy stolicy hańby, w jakiej przyszło mi żyć? I Wam zresztą też. Sporządzenie jej zajęło wybitnie mało czasu.

    Pierwszą z rozkoszy jest komunikacja miejska. O tramwajach i autobusach można opowiadać bez końca. Nawet jeśli rozsypujący się czterdziestoletni karawan łaskawie przyjedzie na czas albo nie odjedzie na widok biegnących do niego ludzi, wciąż można liczyć na rozmaite rozrywki. Jedną z nich jest nieco erotyczna gra w konserwę. Do tramwaju wbijamy maksymalną liczbą osób, tak by wszyscy ocierali się o wszystkich. Ważne jest, by zachować rozmaitość w grupie: jeśli przed Tobą stoi atrakcyjna kobieta, to za Tobą z pewnością dyszy kaszalot. Następnie dopychamy na każdym przystanku tramwaj o x osób, co powoduje stałą rotację. Może pojawić się boss w postaci zarzyganego menela - wtedy gra ociera się o fantastykę, gdyż wszyscy znajdują miejsce tam, gdzie go nie ma. Nawet jeśli w komunikacji nie ma tłoku, to i tak istnieje kolosalna szansa, że jakaś starsza kobieta zacznie Ci opowiadać o swoich wnukach. Albo śpiewać za uchem religijne szlagiery. Ewentualnie stanie nad Tobą i zacznie tłuc siatką z Whiskasem w Twoje kolano. Najlepsza zabawa jest jednak wtedy, gdy trafimy na linię jadącą obok przychodni. Pojawia się wtedy gra znana pod nazwą głuchy rencista. Kilkunastu seniorów prowadzi konwersacje, próbując przekrzyczeć szyny, siebie samych i zasięg aparatów słuchowych. A człowiek jedzie, słucha tego i próbuje nie zwariować, odbierając jednocześnie komunikaty o zięciu, roladach i czyrakach. Czasem dojdzie bonus w postaci hemoroidów. Tramwaj/autobus jest pusty? Nic straconego, nawet nie wyobrażasz sobie, jak wielka jest szansa, że zepsuje się na totalnym zadupiu, zostanie uderzony przez auto albo cokolwiek innego, co zapewni Ci rozkoszny marsz o siódmej rano i jeszcze wspanialsze spóźnienie. Na przykład na egzamin. O łazigrajkach już nie wspominając. O niekończących się remontach czegoś też nie.
    Kolejną z niewątpliwych rozkoszy miasta można poznać, gdy tylko się zgłodnieje lub - zwyczajnie - nabierze ochoty na kawę w pędzie. Człowiek nieświadom zbliżającej się ekstazy wchodzi, dajmy na to, do McDonald's. Uciech co niemiara. Na przykład niemal pewnym jest, że przed Tobą w kolejce tkwi ktoś, kto właściwie nie wie po co ani dokąd przyszedł. Analizuje więc przy kasie wszystkie kombinacje zamówienia, na jakie wpadnie, dopytuje po dziesięć razy czy cheeseburger na pewno jest z serem, by po godzinie zamówić duże frytki. Z drugiej strony, jeśli nie ma zbyt wielkiego ruchu, do spazmów rozkoszy doprowadza mnie wezwanie Zapraszam pana do kasy. Nie wiem, dlaczego pracownicy Maka mają odgórny obowiązek uznawać każdego klienta za debila, który nie wie, jak zamówić jedzenie i dlatego stoi 10 metrów od obsługi, wpatrując się w menu. Na pewno nie stoi tam, bo zastanawia się, na co ma ochotę. Po prostu klient jest upośledzony, zgubił się i trzeba go naprowadzić. To jednak wciąż jest tylko początek... najlepsze przed nami.
Byliście kiedyś około 9 rano w Maku usytuowanym blisko elitarnego liceum czy czegoś podobnego? Człowiek otwiera drzwi i nie wierzy własnym oczom. Potem stoi w kolejce, siłą rzeczy słucha rozmów kwiatu młodzieży i gdzieś po 10 minutach jest zwolennikiem obowiązku aborcji prawa do aborcji bez żadnych obostrzeń. Skądinąd, rozumiem jedzenie z telefonem w ręku. WieśMac nie wymaga specjalnej uwagi, a poza tym trzeba sprawdzić na Facebooku, czy ktoś przypadkiem nie był chory albo nie miał zajęć na 10. Może napisał nowy post do zalajkowania? Zwłaszcza że Internet darmowy, a jak darmowy, to trzeba brać. Za to kompletnie nie rozumiem tej nowej, burackiej maniery jedzenia w czapce. Nie powiem nawet, że to wieśniackie, bo nie znam nikogo ze wsi, kto praktykowałby coś takiego. Wszystko to jednak jest niczym w porównaniu z największą formą rozkoszy, na jaką można natrafić - wycieczką szkolną. Tłoczące się z każdej strony dzieci, wyłażące spod nóg, spomiędzy nóg, obok nóg. Trzydzieści albo i czterdzieści paszczy krzyczących, awanturujących się i wybierających godzinami te pieprzone zabawki. Z reguły po takiej kinder okupacji od nadmiaru rozkoszy aż odechciewa się kawy. Wszystkiego się odechciewa. Pechowcom, których te wszystkie źródła ekscytacji omijają, pozostaje zachwycić się regułami dotyczącymi toalety w Maku. Na wędrowców przybywających do tego buduaru czyha sfinks, który zadaje zagadkę. Jedną i tę samą. Brzmi ona Masz paragon? Jeśli źle odpowiesz, sfinks nie przepuści Cię dalej. No, chyba, że dasz napiwek. Co nie jest proste, gdy używa się karty. Logika kieruje więc po zamówienie. Niestety, McDonald's jest faktycznie szybkie i realizuje je w ciągu dwóch-trzech minut. Mamy więc paragon, ale mamy też żarcie. Głupio stać przy pisuarze z tacą w rękach. Pozostaje jedynie dramatyczny wyścig z czasem i własną wolą, wpychanie na czas frytek w przełyk, by w ostatniej chwili wyminąć sfinksa i wydać okrzyk ulgi.
    Ulice miasta również potrafią dostarczyć nieopisanych doznań. Nie ma tunelu, estakady czy dworca, na którym nie można znaleźć grajka. I nie mówię tu o ludziach, którzy faktycznie potrafią grać, a czasem nawet śpiewać. Mówię tu o pacjentach ze starą, rozstrojoną gitarą, którzy przy pomocy trzech akordów wyjękują cały repertuar Dżemu, pomagając sobie tupaniem. Rekordowi dawcy rozkoszy pracują zespołowo: gdy jeden wyje, drugi biega z czapką od człowieka do człowieka, licząc, że psychologia zadziała i bezpośredniej prośbie nikt nie odmówi. Rozkosz obcowania z sępami można jednak wyminąć poprzez zakup białych sznurówek, będących odpowiednikiem preparatu na komary - przynajmniej część odpuszcza. Inną kastą również polepszającą dzień są ludzie wpychający do rąk kadzidełka i obrazki. Oni również wierzą w mechanizm, dzięki któremu odczujemy potrzebę odwdzięczenia się za prezent. A jeśli przytrafi się pech i nikt nie zafunduje Ci rozkoszy wyciem, że samotność to taka straszna trwoga, nie opowie o wyprawie w Himalaje, na którą zbiera, z paczką kadzideł w ręce, nie nazwie kierownikiem, jeśli nic nie zafunduje Ci typowo miejskiej rozkoszy, z całą pewnością wpadniesz prosto w tłum wlekący się jak kondukt żałobny. Ewentualnie czeka Cię wspinaczka po schodach za kimś, kto, sądząc po wyglądzie, pokonał pięć razy pod rząd anoreksję, z czego ze dwa razy przez nokaut. Wyminąć się nie da, brak technicznej możliwości, zwłaszcza że często nie jest to jednostka. Pozostaje więc wlec się, niezależnie od wielkości spóźnienia czy zwykłego pośpiechu i doznawać rozkoszy, jaka płynie z oglądania kilkunastu kilogramów żelatyny zapakowanych w legginsy.
Rozkosze, których smak jest nieznany. Ta...

A Ty? Znasz inne rozkosze miasta?


0 komentarze:

Prześlij komentarz