środa, 25 lutego 2015



Ile potrzeba feministek, by zmienić żarówkę?


Myśląc feminizm człowiek nie ma zbyt dobrych skojarzeń. Na myśl nasuwa się Kazia Szczuka i jej zapędy w stronę rączek, pochody niewyżytych bab czy szmat i przeróżne dziewoje chcące wydobywać węgiel. Jeszcze w Rosji wujek Putin zesłał jakieś panny do gułagu.
Nie wypada, by człowiek inteligentny, nazywający się humanistą, budował całą swą wiedzę na tak nikczemnych fundamentach. Spędziłem więc rozkoszne chwile na lekturze różnych feministycznych portali, for i blogów. Nawet pogadałem chwilę z dziewczęciem praktykującym ideologię. Sprawdziłem w telegazecie i zadzwoniłem do wróżki. Jednym słowem, zrobiłem solidny research. 

Wąsate lochy

Czym feminizm jest w teorii, wiedzą chyba wszyscy. I wszyscy jak mniemam się zgodzą, że był potrzebny. Mimo wszystko znam więcej inteligentnych kobiet niż mężczyzn (chociaż ja generalnie znam więcej kobiet niż czegokolwiek innego) i zdecydowanie zasługują jako płeć na prawo do głosowania czy pełnienia stanowisk kierowniczych. W roli przedszkolanki również lepiej sprawdzi się kobieta, bo na hasło A Michał mnie ciągnie za warkocz nie odpowie To jebnij mu z łokcia co byłoby standardową metodą wychowawczą wujka Kuca. Kobiety potrafią również całkiem nieźle sprawdzać się na stanowiskach kierowniczych (a ja nie mam nic przeciwko byciu pod babeczką, mleheh) i powinny dostawać tyle samo brzęczących monet, co mężczyźni. Mimo faktu, że czarodziejskim sposobem zachodzą w ciążę tydzień po awansie, a później rodzą generatory urlopów macierzyńskich. Ktoś musi to urodzić tak czy inaczej. Jednym słowem, sprowadzanie kobiet do roli worów na spermę i całodobowego cateringu jest błędem.

Teraz już serio o wąsatych lochach

Cały problem z feminizmem polega na tym, że ideologia ta jest skrajnie niespójna, nieskładna a chwilami wewnętrznie sprzeczna sama ze sobą. Po prostu widać, że musiały ją stworzyć kobiety. Feminizmów są całe dziesiątki. Odłamy radykalne, nieradykalne, progresywne, regresywne, z frytkami i z surówką, z połykiem i bez. Obok całkiem mądrych postulatów pojawiły się zupełnie idiotyczne. Obok sensownych problemów stanęły zwyczajnie urojenia. Niektórym feministkom zresztą przejawy dyskryminacji wcale nie były potrzebne do szczęścia, wyszły z założenia, że kobiety są ciemiężone i czas na rewolucję. Ulubionym sportem tej grupy stało się pisanie manifestów  w których co dwie linijki występuje inne określenie na kutasa. 

Jeden z największych problemów feministek. Reklama oparta o oklepany żart, która gwałci (mleheh) kobiece prawo do chorowania. I uczy kolejne pokolenia mężczyzn, że ich żony to wyrobnice. Zgroza. Za chwilę będzie szariat.

Powyższa grafika nie jest moją humoreską. Podpieprzyłem ją z profilu nieco feministycznej znajomej. Innym problemem były reklamy przeróżnych serków i jogurtów, gdzie każdy w rodzinie ma jakąś pasję, a mama po prostu "lubi kiedy są wszyscy razem". serio? urodziłam dzieci = jestem bezmózgą cipą bez zainteresowań? Prawdziwe problemy kobiet: matka w reklamie lubi gdy wszyscy są razem, a żony mogą chorować wyłącznie kwadrans, bo tak naucza szowinistyczna reklama. Na tym etapie historii pojawiają się też wąsate lochy. Brzydkie, przeładowane testosteronem, skrzywdzone brakiem atencji. Dyszące nienawiścią do wszystkich atrakcyjnych i zwyczajnie kobiecych samic. Dyszące nienawiścią do mężczyzn, którzy wolą atrakcyjne i zwyczajnie kobiece samice, a zdolność wnoszenia lodówek jedną ręką nie budzi w nich pożądania. Wąsate lochy nie wybierają ideologii, a zwyczajnie się w nią wpasowują jak knur w koryto. To właśnie one najbardziej szkodzą wizerunkowi feministek, odnajdując, też autentyk, dyskryminację w potocznym określeniu płeć słabsza. Jakże to, a sztangistki? Nie wszystkie kobiety są słabsze, bywają także silniejsze od mężczyzn! Hurr, durr, idę pownosić lodówki na ósme, może się uspokoję. Gdzie kutasie mnie przepuszczasz w drzwiach, precz z dyskryminacją! 
Im dalej, tym zabawniej. Męska sympatia ku ogolonemu, gładkiemu ciału to przejaw szowinizmu. Wtłoczyliśmy kobiety w bolesne dla nich ramy estetyki, zmuszamy je do fałszowania ich wyglądu. A przecież powinny mieć prawo do naturalności bez żadnej krytyki czy wartościowania ich jako mniej atrakcyjne. Cud, że żadna feministka nie zakazała jeszcze Jamesa Browna za jego This is a mans world. Można wyliczać bez końca. Zarówno parytety (przecież to niesprawiedliwe, by każdy mógł startować w wyborach, równość będzie, gdy część krzesełek zostanie zarezerwowana wyłącznie dla kobiet), jak i prawo do chodzenia z gołą klatą (Co z tego, że mężczyźni nie mają piersi, a sutki to bug pozostały z okresu prenatalnego. Równość to równość). Chcemy wydobywać węgiel i koniec. Chcemy równego świata, ale ma być kobiecy. Bez bójek, bez awantur, bez przyjaznego walenia pięścią w ramię. W gruncie rzeczy to, co niektórym feministkom wydaje się równouprawnieniem byłoby matriarchatem, w dodatku komicznym. Czas temu wyprodukowano reality - show, gdzie na jedną wyspę wysłano facetów, a na inną kobiety. Obydwie grupy dostały określoną ilość pożywienia, narzędzi itd. Mężczyźni rozdzielili obowiązki, zbudowali obóz, znaleźli dość szybko żarcie (co pozwoliło zostawić jako żelazny zapas porcje, które dostali na starcie). Kobiety się pokłóciły, zeżarły wszystko od razu, a po tygodniu właściwie wyginęły. 

Między łanią i knurem

Trudno mieć stosunek do feminizmu. Kilka lat temu, z okazji dnia kobiet, obejrzałem życzenia składane przez operatora jednostki specjalnej. Powiedział bardzo ładną rzecz. W wojsku kobiety sprawdzają się bardzo dobrze. Są świetnymi sanitariuszami, dobrze radzą sobie z logistyką i łącznością. Jeśli jednak chodzi o przeniesienie RKM-u i całej sterty szpeju na plecach, trudno im wyprzeć faceta. Jestem za prawami kobiet. Wszelkimi. Nie przeszkadzałoby mi w żadnym stopniu, gdyby kobieta zarabiała więcej ode mnie. Bo i dlaczego miałoby? Uważam, że kobieta - kierowca TIR-a jest urocza, zwłaszcza jeśli świetnie sobie radzi. Nie mam nic przeciwko kobietom w policji, jeśli tylko naprawdę są w stanie obezwładnić wielkiego steryda. Prawo do głosowania, prowadzenia pojazdów, chodzenia bez burki, wchodzenia do kawiarni, decydowania o własnym losie, prawo do dowodu osobistego, wybierania sobie koloru obroży i pomocy lekarskiej, gdy zupa wyjdzie zbyt słona i mąż chwyci za kabel. Wszystkie te prawa należą się kobietom. Tyle, że dla mnie to normalne podejście, zwykła logika i oczywistość. Jasne, że dzięki wywalczyć je musiał feminizm, ale obecnie te poglądy stanowią już kanon.
Za to doszukiwanie się wszędzie fallocentryzmu (pozdrowienia dla Cixous), wynajdywanie urojonych problemów, bo baba na reklamie lubi dzieci w komplecie, tym obecnie stał się feminizm. Bzdurną walką o przepuszczanie w drzwiach. Syndromem stresu pourazowego, gdzie walczące samice nie mając już swojej wojny zaczęły szukać jakichkolwiek konfliktów. 


Odpowiadając na pytanie z leadu:
Feministki nie są w stanie niczego zmienić.

PS.
Znowu nie miałem pomysłu na ilustrację, a rude rezerwujemy dla przyjemnych tematów. 

.

0 komentarze:

Prześlij komentarz