piątek, 6 grudnia 2013








Niektórych sami wyrzucamy. Prawie wszystkich możemy zawrócić.










  Nie będę nawet ukrywać, że do napisania tego posta zainspirował mnie jeden z podobno najlepszych tekstów Kominka.


Siedzę kreśląc papierosem trójkąty i koła w powietrzu, popatruję na jeżyka w popielniczce. I wspominam wszystkich, którzy odeszli. A właściwie wspominałbym, gdyby nie to, że prawie nikt tego nie zrobił.
Miałem w liceum kumpla. Razem grzaliśmy jedną ławę, razem cudem zdawaliśmy z matematyki przez trzy lata. Obydwaj wpadaliśmy na najgłupsze pomysły, a przynajmniej obydwaj je realizowaliśmy. Skończyliśmy liceum i kontakt właściwie z dnia na dzień się urwał. Tylko co z tego? Żaden z nas nie odszedł, nie zniknął na tle zachodzącego słońca. Po prostu zajęliśmy się swoim życiem. I w każdej chwili możemy iść na piwo.
  Inny przykład. Przez jakiś czas studiowałem w takim śmiesznym mieście o którym wiadomo tyle, że zimno tam na dworcu. I zdążyłem poznać wiele osób. Z którymi miałem różny kontakt. Niektórzy rozmyli się w pamięci w ciągu dwóch tygodni, inni utrzymali swoje kwaterunki. W tym pewna cholera, nazwijmy ją M.
M. zawsze budziła moją sympatię tym, że była pyskata, wredna w razie potrzeby i taśmowo produkowała riposty. Serio, dyskusja z nią przypomina przyśpieszone Gwiezdne Wojny - jeszcze nie usłyszała końca zdania, a już miała odpowiedź. I narzucała tę prędkość. Czas temu odezwałem się do niej poszukując jakiejś informacji. I gawędzimy regularnie. Jak widać również nie odeszła. W dodatku poderwała mojego dobrego kumpla. 

Czyżby nie odchodził więc nikt?


Oczywiście, że odchodzą. 
Odszedłem z życia setek osób. Jako cień, znajomy, wybranek serca i obiekt niechęci. W większości wypadków wątpię by ich to martwiło. Wy też. To naturalne. Przebywając w pewnych grupach siłą rzeczy poznajecie masę osób, staracie się utrzymać w miarę poprawne stosunki i czasem pogadać. Gdy grupa się rozpada do piachu idą relacje. Nigdy nie rozumiałem osób płaczących z okazji końca czy to szkoły czy obozu. Ktoś odszedł, ktoś przyjdzie na jego miejsce. Istotni zawsze będą gdzieś obok, dostępni. Nieistotnymi nikt się nie przejmuje. Najważniejsi nie znikną - jeśli to zrobią, to staną się nieistotni. 
Czasy się zmieniają, a my zmieniamy się w nich. Zmieniają się nasze związki, zaręczamy się i rozstajemy. Powoli żłobią się miejsca w których kiedyś będą zmarszczki. Najlepsze koleżanki do picia stają się nudnymi kurami domowymi, ktoś nie nadąża z rozwojem i drażni swoją infantylnością. Między Tobą - wciąż zmieniającym się, a Tobą w oczach innych jest przepaść. Gdy przepaść stanie się zbyt wielka umierasz dla kogoś i  pojawiasz jako nowy obiekt o Twoich personaliach. Obiekt, który może nie nadawać się już na stanowisko poprzednika. To naturalne, dlaczego się tym martwić? Ktoś przychodzi na Twoje miejsce, a Ty przychodzisz na miejsce kogoś. 


Ale jednak ktoś może odejść?


Oczywiście, że może.
W tym samym mieście, o którym już wspominałem, miałem kumpla. Nigdy nie podpiął laptopa do Internetu, bo nie udało się to trzy razy i uznał, że ma w dupie. Nigdy nie pozwolił by konwenans zmuszał go do znajomości z kimś -  podczas przerw między zajęciami siedział na koszu i czytał książkę ignorując ludzi ze śmieciami. Wypiliśmy morze i ze dwa jeziora wódki prowadząc dyskusje o naturze ludzkiej. A później skończył studia. Jego numer telefonu gdzieś zaginął, Facebooka finalnie częściej usuwał niż zakładał. Zniknął. Pewnie leży teraz i leczy kaca. Zadowolony, że znaliśmy się krótko, burzliwie i w końcu rozeszliśmy bez słowa na zawsze. Używając wcześniejszego nazewnictwa - umarł dla mnie w takim stylu w jakim lubi żyć dla siebie. 
Kilka lat temu, podczas dużego festiwalu muzycznego przy niemieckiej granicy, skończyły mi się papierosy. 
Droga jaka wiodła do punktu sprzedaży przypominała prawdziwą krucjatę przez piekło. Paraliżujący upał zmieszany z kurzem opadającym na wszystkich i wszystko. Gwar rozmów prowadzonych przez tysiące osób walczył o dominację z wyjącymi scenami. A w tym wszystkim upiory - z każdej strony przelewające się fale zmęczonych, przegrzanych i zakurzonych potępieńców. Kobiety i mężczyźni, zniekształceni żarem, pyłem i wysiłkiem. Nasyciwszy nikotynową bestię w sobie miałem wracać do swojego skrawka cienia gdy ujrzałem ją. To chyba jedyny raz kiedy użyję tu biblijnych metafor. Wyglądała jak anioł. Długowłosa, ruda anielica, której nie śmiał dotykać kurz, a upał ją omijał. Stojąca w sukience pośród legionów koszmaru rock'n'rolla. Stała bez słowa przez dłuższą chwilę. A później zaczęła płakać.
Kwadrans później, po upływie trzech piw, z czego jednego rozlanego przypadkiem, wiedziałem, że przyjechała tu z facetem i własnie ją zostawił. Gdzieś go dojrzała, taktownie zostawiłem ją samą gdy pobiegła reanimować trupa jakim stał się jej związek. I nigdy więcej się nie spotkaliśmy.
Nie pamiętam jej imienia, nie wiem nawet czy kiedykolwiek je poznałem. Może to i lepiej. Dzięki temu pozostała dla mnie symbolem. Ilekroć słyszę słowo 'kobieta' staje mi przed oczami jej krucha, bezimienna sylwetka pokrywająca kurz łzami. 
Tak czy inaczej odeszła. Niektórzy po prostu muszą odejść, taka jest ich rola.



Oczywistość

Wy też macie takie osoby. Ludzi, których nigdy nie zapomnicie i ludzi, których od dawna już nie pamiętacie. 
Większość z nich jest w zasięgu ręki, nigdy nie odeszli. Niektórych sami wypchnęliście za burtę - oni się nie liczą. Odchodzą, prawdziwie znikają, tylko nieliczni - często ci, którzy zostawili znamiona na sterze czy pokładzie. Cała reszta czeka w portach na ponowne zaokrętowanie.
Nie wszyscy odchodzą. A na końcu wydarzeń nie pozostajesz sam. Pozostajesz z tymi, którzy aktualnie załapali się na pokład. 



____________________
Mam niejasną obawę, że nie powinienem pisać z gorączką. Z tego powodu korekty nie będzie.




5 komentarze:

  1. Są jeszcze ci którzy odeszli przez nas. Przez to, że na siłę ich odepchnęliśmy. I nie da się ukryć, że po dziś dzień żałujemy tego. A z racji spalonych mostów i tego co te osoby zrobiły sam nie wiesz co masz zrobić.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czysta prawda, nie mam nic do dodania :D Ja także podchodzę do tego w ten sposób. W skrócie, Ci, którzy mają pozostać, zostają.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem "ktosiem", odwołuję zdanie o starym kominku.

    OdpowiedzUsuń
  4. "Nigdy nie rozumiałem osób płaczących z okazji końca czy to szkoły czy obozu." - wielbię!
    100% prawdy.

    OdpowiedzUsuń