czwartek, 15 maja 2014



Wszystko zaczęło się w pierwszej liceum, gdy zesłano nas na czeskie odludzie w ramach wycieczki integracyjnej. Jakie są pierwsze skojarzenia w waszych głowach, gdy słyszycie integracja? No właśnie.
My młodzi, my młodzi, nam wódka nie zaszkodzi. Zarzygaliśmy cały ośrodek, złamaliśmy wszystkie możliwe zakazy i dokonaliśmy czynów, które przeszły do historii szkoły. Krótko: doprowadziliśmy dyrektora do ataku szału. Na drugi dzień grono pedagogiczne musiało mu tłumaczyć, że nie może wyrzucić ze szkoły 40 osób naraz. Kilkanaście godzin wcześniej, gdy stałem pijany na dachu, zbierając się do skoku w zaspę otoczoną przez wrzeszczące towarzystwo, olśniło mnie. I obiecałem sobie jedno.
Nigdy nie będę na tyle dojrzały, by nie móc powtórzyć tego wyczynu. Żadnych domków z płotkiem, ekonomicznych samochodów. Żadnego wyprasowanego życia. Nie pozwolę sobie na drobne przyjemności jak wieczorne piwo. Po prostu je wypiję, a jeśli będę miał fantazję, to strzelę jeszcze jedno. Albo cztery. 
Skoczyłem z lekkim sumieniem. Towarzystwo wygrzebało mnie ze śniegu i wróciliśmy do przynoszenia ujmy naszej poczciwej szkole.

Czas płynął. Przychodziły śniegi i upały, twardniał zarost, a kolejni nauczyciele coraz częściej odwoływali się do naszej pozornej dojrzałości. My jednak staliśmy w miejscu. Wciąż dzicy, nieokrzesani i przekonani o własnej nieśmiertelności. Czasem w umysłach pojawiała się jakaś iskra czegoś obcego i niezrozumiałego, czegoś dojrzałego, ale szybko umierała. To zabawne, jak dobrze pamiętam ten czas. Stukot glanów o rozgrzany asfalt i wywrzaskiwane z mocą pieśni podczas nocnych powrotów. Moc tę zresztą często czerpaliśmy z Dzikiej róży, Komandosa, Byka i Patyka gdzieś pod murem czy w bramie. O właśnie... smak Karpackiego pitego na szybko, zanim podjedzie patrol, też zapamiętałem wyraźnie. Nigdy więcej nie miało już takiego saveur. Po prostu było koszmarnym browarem 9% za dwa złote.
Później przyszły studia i niewiele się zmieniło. Leśny dzban wyparła cytrynówka na karbidzie, a Analogsów - Gintrowski. Tematy rozmów bywały poważniejsze, ale nie sposób ich prowadzenia. Nie istniało jutro, a życie po studiach stanowiło nieudowodnioną tezę. Byliśmy my i całodobowa stacja benzynowa.
Dlaczego o tym mówię?
Ponieważ czas, któremu tak skutecznie się wymykałem, zaczął mnie doganiać. Dzieci. Praca. Kredyt. To już nie jest upiorna wyliczanka. To streszczenie streamu na Facebooku. Przez chwilę łudziłem się, że winni są moi - nieraz całkiem sporo - starsi znajomi. Tylko przez chwilę. Coraz częściej słyszę  rozwagę i odpowiedzialność w głosach moich rówieśników. Coraz rzadziej widzę palec serdeczny, na którym nie ma żadnych pierścionków. A dzieci? Dawniej potomstwo było hiobową wieścią, tragedią, powodem do minuty ciszy. Teraz to tylko przyczyna popijaw i gratulacji. Albo, co najbardziej przerażające, temat pogaduch.

Coś się zmieniło.
Pierwszy raz dostrzegłem to w warsztacie. My starzy, my starzy, nam z wódką jest do twarzy. Radio grało te same utwory co zawsze i zapach też był ten sam. Rozmawialiśmy jednak inaczej. Gdzieś zniknęły stare rozmowy o panienkach. Ich miejsce zajęły kobiety. No i paliłem tylko ja. Michaś rzucił. Dla dziewczyny, bo nie przepada za dymem.
- Michaś, zobaczysz. Jeszcze parę lat i wpadnie nam tu twoja żona z pyskiem, że chlejemy. Albo jakaś mała karykatura zacznie truć dupę, żeby jej naprawić rowerek.
- Ty mi nawet nie mów. To równie dobrze może być twoja żona. 
- Moja najwyżej wpadnie z pyskiem, że ciepłą chlejemy.
Żona. A jeszcze niedawno używaliśmy tego słowa tylko gdy groziłem mu, że ochajtam się z jego młodszą siostrą, jeśli nie da mi papierosa.
Czas chyba już mnie dogonił.
Któregoś świtu, wiele lat temu, poznałem na przystanku faceta. Ja miałem ogień, on miał papierosy. Obydwaj posiadaliśmy nieludzkiego kaca. Zaczęliśmy rozmawiać. Okazało się, że on też jest Piotrusiem. Powiedział mi wtedy jedno: Jeśli któregoś dnia poczujesz, że wolałbyś objąć kobietę niż w nią wejść, jeśli obudzisz się w nocy obok kobiety i poczujesz zadowolenie z samego jej istnienia - uciekaj. Inaczej czeka cię ekstradycja z Nibylandii. 
Cóż, tę radę zignorowałem już lata temu. Najwidoczniej doczekałem się deportacji.
Początkowo myślałem, że to kwestia dawki hedonizmu. Liczyłem, że wystarczy przejść nocą przez miasto, by wszystko wróciło do normy. Kilkanaście godzin później ocknąłem się w tramwaju gdzieś pośród niczego, a ostatnie co pamiętałem to Hymn Toporników śpiewany grupowo pod knajpą. Zaznaliśmy tamtej nocy wszystkich przyjemności, jakich może dostarczyć brudne, zdegenerowane miasto. Nie pomogło.
Zaszyłem się więc z butelczyną, by rozważyć zagadnienie starości. Im dłużej zagrzebywałem się w pamięci, tym było gorzej. Niedawno potomek jednego barmana wyżarł mi cały gyros, włącznie z frytkami. A ja jeszcze w nagrodę nauczyłem gnoma grać w piłkarzyki. No, żeby być szczerym: podnosiłem cały stół i manewrowałem nim, żeby młody wygrał. Co to do cholery? Ojcowskie instynkty? 

Nagle znów przyszło olśnienie. Równie silne co tamto, lata temu, gdy stałem na dachu. Zestarzałem się, owszem. Nie mogę golić się co tydzień, by utrzymać dwudniowy zarost. Niektóre rzeczy stały się ważne, czy ważniejsze niż kiedykolwiek, a inne przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. I ludzie wokół mnie są dorośli. Ale to niczego nie zmieniło. Wciąż lubię zasiedzieć się w knajpie do szóstej rano, a przechodzenie koło przedszkola działa na mnie jak pulsujące światła na epileptyka. Wciąż odmarzam zimą w ramonesce, bo nie cierpię innych kurtek. Być może stałem się dojrzalszy i noszę w sobie echo odpowiedzialności. Jakie to ma jednak znaczenie, skoro stało się tak za moją zgodą i dla mojej przyjemności? A młodemu pozwoliłem wyjeść własny gyros w nagrodę za ignorowanie znajomej, która się dosiadła i jej światłych nauk rodem z pedagogiki. 
Niezależnie od tego jakie zadania przed sobą postawię i jak dojrzały się stanę, zawsze będę wiecznie zbuntowanym i upartym dzieciakiem.
Czego i Wam życzę. 

Arw. Żebyś tak nie cierpiała z powodu wieku. Jak widzisz, ja starzeję się bardziej. 

0 komentarze:

Prześlij komentarz