środa, 28 maja 2014



Było zimno i padał śnieg. O ile śniegiem można nazwać białawe błoto wymieszane z deszczem. Byłem zmęczony, nie spałem ze dwie doby i cholernie nie chciałem wychodzić z domu. Nie miało to jednak znaczenia - starzy kumple, którzy przejazdem pojawili się w mieście, to rzecz święta. Zwłaszcza gdy właśnie popełnili książkę. Zwłaszcza gdy wiozą egzemplarz w prezencie.
- Ja Ci, brachu, nawet o tej książce u siebie napiszę.
- Serio? Byłoby fajnie.
- No, serio.
Obecnie łatwiej się ugotować niż zamarznąć, drzewa są zielone, a dzieciarnia znów drze pyski od rana do nocy pod każdym możliwym oknem. To oznacza, że pora wywiązać się z obietnicy. 

Do książki miałem mieszany stosunek, zanim jeszcze wpadła w moje ręce. Z jednej strony - kultura hipisów nigdy mnie nie fascynowała, a wręcz przeciwnie. Cała ich doktryna i mentalność są dla mnie odrzucające. Z drugiej natomiast - mowa tu o Woodstocku. Historycznym wydarzeniu i dość wyjątkowym zjawisku. W 69' pewnie sam bym się taplał w hipiskach. No i trudno nie kochać starego rocka. Dylemat zakończyła Melanie Safka, w której mógłbym się w 69' śmiało podkochiwać - za książkę chwyciłem nie z kronikarskiego obowiązku, a dla czystej przyjemności.

Wątpię, by interesowały was aspekty techniczne wydania, więc opowiem o nich w skrócie. Książka jest po prostu ładna. Nawet bardzo. Twarda, tekturowa oprawa, miły dla oka kremowy papier. Jako wisienka na torcie - zakładka ozdobiona pacyfkami. Jednym się będzie podobać, inni zawsze mogą ją odciąć i zrobić bransoletkę dla swojej pacyfistycznej dziewczyny. Ja pacyfek nie lubię, ale zakładkę zostawiłem. Po prostu pasuje do lektury.

Książkę można podzielić na trzy części. Pierwsza to opowieść o Woodstocku. Jeśli miałbym ją określić jednym słowem, powiedziałbym: kompletna. Zawiera całą historię ruchu hipisów, opis ówczesnych problemów takich jak Wietnam czy rasizm, historię festiwali i wreszcie całą genezę Woodstocku. No i opis trzech dni, rzecz jasna. Wszystko bogato ilustrowane cytatami zarówno organizatorów, jak i muzyków. Czyta się to zwyczajnie dobrze. Widziałem w życiu wiele szrotu, gdzie styl autora potrafił zarżnąć nawet najlepszy temat. Tutaj na szczęście nie doświadczyłem tej traumy. Następna część to opis zespołów, które grały podczas festiwalu. Ułożony chronologicznie, dzień po dniu, wraz z listą odegranych utworów. Z obywatelskiego obowiązku przejechałem je wszystkie kartka po kartce. Gdybym miał czytać wyłącznie dla siebie, zapewne w ogóle ominąłbym tę partię i wracał do niej skokami.

Jeśli mówisz, że pamiętasz Woodstock, to znaczy, że Cię tam nie było

Wreszcie trzecia unikalna część - wywiady. Tu muszę przyznać, że autor odwalił kawał dobrej roboty. Zgodnie ze swoją koncepcją nie szukał frontmanów ani głównych bohaterów. Skupił się na rozmowach z ludźmi, którzy stali w drugiej linii - perkusistami, klawiszowcami i gitarzystami. Dzięki temu wypowiedzi są bardziej emocjonalne, pełniejsze; tamci ludzie mieli więcej możliwości, by chłonąć festiwal. Każdy wywiad opatrzony jest aktualną fotografią rozmówcy, o ile mnie pamięć nie myli, przekazaną specjalnie na potrzeby książki. Większość dołączyła autograf. Pytania zadawane muzykom nie są bezmyślnie powtarzanymi seriami ani nie przypominają protokołów z przesłuchań. Na stronach mnożone są anegdoty o stertach trawy, namiocie, w którym ludzie ze złym tripem dochodzili do siebie, by - po powrocie do świadomości - pomagać innym, i reszcie typowych dla tego festiwalu atrakcji. To chyba jedyna publikacja, a przynajmniej jedyna mi znana, z której można dowiedzieć się, jakie to wrażenie pomylić tłum z łąką podczas lotu helikopterem, zostać obudzonym (podczas snu na workach ze śmieciami) hasłem Skoro już jesteś, to teraz ty wyjdziesz na scenę i nie ćpać pośród wielkiego spędu hipisów wchłaniających wszystko, co tylko udało im się znaleźć. Barwne historyjki przeplatają się często z refleksjami podkreślającymi wyjątkowość tamtego, historycznego już, weekendu.
A jak wspominasz kontakt z tym tłumem ludzi, który przecież otoczył scenę aż po horyzont?
Wystarczy, że rzucisz okiem na obrazki ze słynnego filmu z Woodstocku, na którym najlepiej widać, jaka panowała atmosfera wśród publiczności. Można tam też dojrzeć dzieciaka, który wspiął się na scenę, żeby podczas naszego koncertu zapalić papierosa z Bobem Hitem. Czegoś takiego z pewnością nie da się powtórzyć w tych czasach. Firmy ochroniarskie pracujące przy obecnych festiwalach nigdy by do tego nie dopuściły. Podczas Woodstocku publiczność miała naprawdę dobry z kontakt z muzykami, a my z nią. Adolfo ,,Fito" de la Parra - Canned Heat
Refleksje te są zresztą - przynajmniej dla mnie - najcenniejsze w całej publikacji. To nie tylko słowa obrazujące bezmiar tłumu, próbujące oddać klimat tamtych trzech legendarnych dni. To nie tylko wypowiedzi opisujące wpływ Woodstocku 69' na karierę zespołów, na historię rocka, festiwali czy wreszcie ludzi. To także gorzka analiza historii hipisów, ich upadku i dlaczego musiało do niego dojść. Analiza cenniejsza od wszystkich innych, gdyż jej autorami nie są nadęci socjologowie-teoretycy, a ludzie, którzy tam byli, należeli do tamtego świata i udało im się przetrwać jego upadek. Ludzie, którzy taplali się w błocie, nastoletnich hipiskach i oparach palonego wszędzie zielska. Nie wspominając już o świetnych zdjęciach doskonale ilustrujących treść i wzbogacających jej odbiór. 

Czy warto nabyć Woodstock 1969. Najpiękniejszy weekend XX wieku?

Jeśli jesteś wielbicielem kultury hipisów, starego rocka, historii festiwalu - z pewnością, traktowałbym to nawet jako pozycję obowiązkową. Jeśli nie... i tak warto. To wciąż bardzo dobra publikacja, pełna szczerych i bezkompromisowych wypowiedzi. Zbiór historii, które już nigdy się nie powtórzą. I źródło inspiracji dla wszystkich poszukujących nowych zespołów do kochania.

Masz dość ględzenia Kuca i chcesz zobaczyć fragment książki na własne oczy? Kliknij tutaj.
Pragniesz zamówić jeden, dwa albo miliard egzemplarzy? Kliknięcia dokonaj tutaj.


Pawłowi oficjalnie dziękuję za pamięć i książkę. Muszę kiedyś jeszcze raz rozgrzebać nasz wywiad i zrobić go po ludzku.

A na sam koniec - Melanie Safka.
Melanie, jeśli reinkarnacja to prawda, z całą pewnością w latach 70. zginąłem, próbując Cię poderwać.


0 komentarze:

Prześlij komentarz